Stanie w kolejce do kibelka na krużgankach było dziś dla mnie źródłem zadziwienia (inspirująca przestrzeń, inspirująca, że tak powtórzę tezę z zeszłego wpisu). Otóż na obrazie przedstawiającym wykład św. Alberta Wielkiego w Kolonii dostrzegłam… kota.
Obraz (przepraszam za jakość):
A w dolnym lewym rogu taki pycholek:
Tak w okolicach Summy teologicznej i u stóp mnicha w bieli. W tamtych czasach jeśli na obrazie pojawiało się jakoweś źwierzątko, nie działo się to bez powodu, więc zaczęła mnie dręczyć myśl, co też ten kot robi na OPsich krużgankach. W tamtej epoce mruczki nie miały za dobrej opinii, ale na demonicznego towarzysza wiedźmy ten egzemplarz nie wygląda, szczególnie że na obrazie sami faceci, chociaż w sukienkach.
Na prawomyślność futrzaka wydaje się wskazywać także nie tylko towarzystwo szacownego dzieła teologii, ale i to, że czai się za taborecikiem mnicha, co wniosłam z kroju płaszcza ewidentnie wyglądającego na chórową kukullę oraz długaśnej brody, nawet jeśli dla zmyłki jest to biała „odmiana” tej duchowości. Pytanie tylko, która? Cysters? Kameduła? Kartuz? Można by było identyfikować po pasku, ale mnich siedzi tak, że pasa nie widać.
W rzeczonej kwestii oświeciło mnie, kiedy chwilę później wyszłam z lodziarni. Tego mnicha nie trzeba identyfikować po pasie, ale właśnie po kocie! Bo to kartuz jest. I mnich, i kot. Zresztą popatrzcie państwo sami, czy można ten pyszczek pomylić z jakimkolwiek innym?
zdjęcie za: http://wszystkookotach.pl/chartreux/ – bardzo polecam tę stronkę
Zbieżność nazw nie jest przypadkowa. Otóż koty kartuskie (prawidłowa nazwa rasy: chartreux) były łączone z tym zakonem kontemplacyjnym podobno z dwóch powodów. Po pierwsze, ciemnoszarego ubarwienia, co moim zdaniem wydaje się mniej prawdopodobne, pod drugie – mnisi hodowali je do ochrony klasztorów oraz spichrzy przed gryzoniami. Nota bene kiedy rasa ta prawie wyginęła, podczas I wojny światowej największa populacja półdzikich kotów kartuskich we Francji przetrwała na wyspie Belle-Ile-sur-Mer należącej niegdyś do mnichów, gdzie pierwotnie hodowano te futrzaki w celach użytkowych, właśnie do ochrony przed czteronożnymi szkodnikami.
Koty ten zresztą nie tylko są wybitnie łowne i sprawne fizycznie, ale też bardzo ciche. Miauczą rzadko, za to głośno mruczą a czasem nawet „śpiewają” (wydają z siebie coś w rodzaju świergotu). Chodzą za człowiekiem, którego pokochają, krok w krok, poza tym są mało ruchliwe (jeśli akurat nie polują) i wybitnie bystre (podobno można je nauczyć nawet otwierania lodówki, chociaż piwa raczej nie doniosą). Takie bydlątko mogło więc być dobrym kompanem dla milczącego pustelnika, chociaż rodzi się pytanie, czy cela z kotem jest jeszcze w pełni pustelnią…
Aby dopełnić obrazu, trzeba dopowiedzieć jeszcze jedną rzecz. Otóż kartuzy są nazywane też kotami o psiej naturze, właśnie ze względu na swoje przywiązanie do właściciela, zdolność uczenia się różnych czynności i przyjmowanie bez większych kłopotów zmiany miejsca pobytu – nie są terytorialne. Lepszego mruczka malarz (być może Dolabella) nie mógł na OP krużgankach namalować.
PS
Podobno byli też i tacy, którzy koty te hodowali na futro; były podróbką chyba popielic. Nie dość, że oszuści, to jeszcze okrutnicy.