Innymi słowy (typu: chorał, korsyka, bizantyjski, polski ludowy [najbardziej!], prowadzenie scholi, chór) – Warsztaty Muzyki Niezwykłej 2019. Dzieje się.
Jestem wolontariuszką, więc patrzę na to nieco od kuchni. Jednak, jak widać na załączonym obrazku, śpiewnik, identyfikator i zaproszenie na koncert z utworami z najnowszej płyty o. Dawida Kusza (to już ekstra prezent – dziękuję FDOL!) są jak najbardziej. W krakowskim klasztorze OP jest głośno i tłumnie, bo prawie 200 osób od początku. Wszystkich uczestników jest ponad 250, ale część wyjedzie po pierwszym bloku i zostanie zastąpiona przez tych, co przyjadą tylko na drugi.
Do tego próbują się włączać turyści, przed którymi osoby na frontdesku własną piersią muszą chronić wejścia do miejsc zastrzeżonych wyłącznie dla uczestników. Niektórzy są wyjątkowo uparci. Turystów mam na myśli.
Był rok przerwy, więc miło było przy zapisach odnotować wiele znajomych twarzy. To osoby, które przyjeżdżały stale i wygląda na to, że chcą podtrzymać tę tradycję. Jak dowiedziałam się od p. Gżegożasa (Litwin, więc proszę nie wyklinać mojej ortografii), także ze względów towarzyskich, bo dobrze jest się spotkać od czasu do czasu. To tworzy środowisko a środowisko ma moc zmieniania świata. Serio.
Upewniłam się o tym, kiedy jakieś dwa lata temu w parafii mojej mamy usłyszałam na mszy utwory z Niepojętej Trójcy (śpiewnik wydany przez FDOL, jakby kto pytał). Muzyka powstająca a także ta pielęgnowana w krakowskim ośrodku rozpływa się po kraju a także za granicami (Niemcy, Białoruś, Litwa, Ukraina, USA). Nie chodzi mi wyłącznie o popularyzację znanych i lubianych kompozytorów i autorów, ale to, że dzięki tym dźwiękom w wielu miejscach liturgia ożywa, pozwala doświadczać treści, które niesie. I to jest cudowne.
Wczoraj po 20.00 śpiewaliśmy Matutinum o św. Jakubie Apostole (wigilię, znaczy się). Większość tekstów spolszczona, modlitwa długa, bo ponad dwugodzinna. Z powodu ogólnej duchoty były nawet ofiary w ludziach, bo jeden kantor zemdlał, jednak w rytmie chorału i niesionej na nim treści tekstów był wielki pokój, który się hojnie udzielał. Nawet jeśli śpiewaliśmy z tych strasznych kwadracików…
Tu taka myśl, która za mną chodzi od pierwszych nieszporów na tych warsztatach. Stalle w bazylice OP w Krakowie są w stanie pomieścić około dwieście osób. Niegdyś miejsca te wypełniali zakonnicy. Od kilku dni dominikanów jest tylko kilku, oni prowadzą modlitwę, ale stalle wypełniają świeccy. Mam poczucie, że patrzę a w zasadzie uczestniczę w znaku prorockim dotyczącym współczesnego Kościoła.
Nie ma go bez sakramentów, a więc bez kapłanów, ale świeccy zaczynają wypełniać przestrzenie opuszczane powoli przez zakonników. To my, między innymi, podtrzymujemy fascynację chorałem, pieśniami ludowymi, nabożeństwami. Da się bez tego żyć duchowo? Z pewnością da, jednak te elementy budują wspólnotę a my, świeccy, coraz bardziej jesteśmy świadomi, jak bardzo jej doświadczania potrzebujemy. Żyjemy w rzeczywistości, która coraz mniej jest chrześcijańska i to jest prawda, wbrew temu, co mówią niektóre media i środowiska. W śpiewie, szczególnie chorału i ludowym, jest cudowna moc jednoczenia. On otwiera i prowadzi, uwrażliwia na innych a przede wszystkim na Tego, dla którego śpiewamy.
Czy to źle, że dochodzi do tej wymiany? Nie mnie oceniać. Jest mi bliska myśl Benedykta XVI, że Kościół masowy (przynajmniej w Europie) jest przeszłością i czeka go przekształcenie w sieć wspólnot żyjących intensywnie Ewangelią. I tak sobie myślę, że to, co się dzieje teraz, w tym tygodniu, u krakowskich dominikanów jest przejawem przygotowania organizmu Kościoła do tej ewolucji. Jednym z wielu przejawów. I że stoi za tym, a w zasadzie unosi się nad Duch Święty. Bylebyśmy Go nie zagłuszyli ani nie zabrakło nam odwagi do pójścia za Jego natchnieniami.
Co daj Panie Boże, amen 🙂