Na jednym z półpięter słynnej ze swego rozmachu klatki schodowej w Collegium Novum UJ znajduje się tablica poświęcona pamięci tych, którzy zniknęli w otchłani wschodu w pierwszej połowie XX w. To na tej płaskorzeźbie po raz pierwszy przeczytałam frazę Herberta: „niewiedza o zaginionych / podważa realność świata” (Pan Cogito o potrzebie ścisłości).
Nie chcę jednak pisać teraz o martyrologii narodu, a o czymś o wiele bardziej teraźniejszym – wadze słowa. Mało jest w świecie tak bezbronnych fenomenów jak ono. Można je przekręcić, przedefiniować, zracjonalizować (szczególnie obietnice a nawet przysięgi), dokonać wiwsekcji, wybabeszyć z sensu i co tam jeszcze się chce. Słowo się nie zbuntuje, nie uderzy, nie spoliczkuje.
Jednocześnie mało jest tak potężnych fenomenów jak słowo. Druga Osoba Trójcy jest słowem (por. J 1), Bóg słowem i na wzór Słowa stwarza świata, ale też w codziennym ludzkim doświadczeniu pierwszym odruchem wobec słowa na ogół jest ufność, że idzie za nim konkret działania lub zaistnienie stanu. I jeśli tak jest, możliwy jest wzrost, pokój i rozwój.
Cały postęp nauk, humanistycznych przede wszystkim, ale ścisłych także, możliwy jest dzięki zaufaniu, że za słowem, które zostało zapisane czy wypowiedziane, stoi rzeczywistość. Że ma ono swoją wagę, bardzo dosłownie rozumianą jako pewna realność, ciężar rzeczywistości.
Na zobowiązaniach ustnych zbudowane jest życie społeczne, bo słowo umożliwia komunikację. Oczywiście, jedynie pod tym warunkami, że obie strony rozumieją to słowo tak samo lub w bardzo zbliżony sposób oraz że są uczciwe. Kiedy słowu odbiera się wagę, czyli jego związek z rzeczywistością, kiedy się je nieustannie reinterpretuje, nadaje płynność jego znaczeniu, fałszuje – podważa się realność świata. W końcu został zbudowany słowem i na Słowie. Słowie, które samo o sobie powiedziało, że jest prawdą, a więc zgodnie z hebrajskim rozumieniem czymś stabilnym, pewnym, na czym mogę budować bez obaw, że pewnego dnia fundament zniknie bądź zmieni stan ze stałego na ciekły.
Z tego względu każda złamana przysięga małżeńska, każdy złamany ślub zakonny bądź przyrzeczenie związane ze święceniami jest uderzeniem w realność świata, ale też w wiarę, bez względu na to, czy rozumianą jako credere Dei, Deum czy in Deo. Niesie ze sobą bolesne podważenie realności świata, bo odbierając wagę ludzkiemu słowu, podsuwa sugestię, że stwórcze słowo Boga i Słowo też są pozbawione wagi.
Neguje także możliwość Wcielenia, bo siła także ludzkiego słowa wypływa z tego, że ktoś je wciela w życiu – jeśli mówi: „Idę”, to idzie, a jeśli mówi: „Zaczekam”, czeka. Na tym zresztą polega właśnie dziecięca prostota, którą tak chwali Chrystus – potraktowanie słowa poważnie, przyjęcie go ze wszystkimi jego konsekwencjami.
Bóg kłamcy i zdrajcy nie istnieje lub jest odległy i bezradny. Nigdy nie dokona osądu a jeśli nawet, to nie wymierzy kary, bo zawsze będzie można się jakoś wyłgać.
Jak to ujmuje mistrz Zbigniew:
niewiedza o zaginionych
podważa realność świata
wtrąca w piekło pozorów
diabelską sieć dialektyki
głoszącej że nie ma różnicy
między substancją a widmem
O zaginionych w niepamięci słowach i przysięgach także…