Opowieści z krakowskich kamienic

Stare kamienice mają swój niepowtarzalny klimat. Wiem, co mówię, bo mieszkałam sześć lat w takiej z kaflowym piecem nagrzewanym elektryczną grzałką, nieszczelnymi oknami i lodowatą kuchnią, których nie zamieniłabym na żaden wypasiony apartament. Nie tyle z powodu genialnej lokalizacji (Gołębia 3, na tej samej ulicy kolegium, w którym miałam zajęcia, do OP pięć minut…), co ze względu na to, że takie wnętrza i sprzęty mają swoją historię, także tę anegdotyczną. Parę przykładów poniżej.

Głosy w szafie

Aby przejść z korytarza, który łączył pokoje od ulicy z kuchnią mającą okno na dziedziniec, trzeba było odbyć podróż przez szafiarnię (elegancka wersja: garderoba). Był to dość długi, nawet w ciągu dnia mroczny korytarz, zabudowany po obu stronach od podłogi po sufit 4 metry wyżej szafami różnej postaci: długimi a wysokimi, szerokimi acz niskimi, niskie a wąskie też były, nie zapominając o szufladach.

Ich drzwi stanowiły coś w rodzaju wymyślnej, ciemnej boazerii, a przechodzenie tamtędy w nocy, zwłaszcza jak wysiadła żarówka, stanowiło nie lada wyzwanie. Skrzypieniu kroków po wypastowanym parkiecie towarzyszyły trzaski i skrzypoty szaf, które najwyraźniej uznawały odgłosy klepek za zachętę do dialogu. Zresztą, kto je tam wie, może to było i rozmawianie z samymi sobą, w każdym razie adrenalina wzrastała, bo odgłosy te były nieprzewidywalne i nieoczywiste.

Pewnego wieczoru przechodziła tamtędy opiekunka tego mieszkania (wtedy pustego), pani Irena. Wtem w mroku szafiarni z jednej z szaf dobiegły ją ludzkie głosy. Zastygła. Dźwięki umilkły, ale po chwili znów powróciły, dudniąc głucho w pustej przestrzeni. Pani Irena w czasach stalinowskich odsiedziała nieco w komunistycznym więzieniu, więc nic jej nie było już straszne – dzielnie podeszła do szafy i otworzyła ją na oścież.

Jej oczom ukazała się tylna ściana mebla, w tej ścianie dziura, a w tej dziurze męska twarz patrząca z osłupieniem, która po chwili wydukała: „Bardzo przepraszam, chyba przebiłem się do pani szafy…”. Z sąsiedniej kamienicy, dodajmy.

Sprawa się wyjaśniła, stres opadł, a sąsiad dziurę zamurował i szafę naprawił. Kolejnej próby inwazji nie było.

Podróże kredensu

Następne dwie historie usłyszałam od Gosi Mierzwy (pozdrawiam!).

Rodzina Gosi miała przed wojną w Sosnowcu kamienicę. Kiedy w 1939 r. weszli Niemcy, mieszkania w niej zarekwirowano dla urzędników. Niektórzy byli tak pewni wiecznotrwałości Rzeszy, że sprowadzali się z całym dobytkiem, dbając także o właściwe umeblowanie wnętrz, zgodne z ich gustem. Kiedy kilka lat później opuszczali mieszkania, uciekając przed sowietami, gust przestał mieć takie znaczenie i właściciele kamienicy zostali z całym dobrodziejstwem cudzych mebli, z którym za bardzo nie wiedzieli, co począć, więc je rozdali wśród krewnych i znajomych.

Piękny kredens w stylu art deco, dopieszczony w każdym detalu, wybrała ciotka Gosi. Okazało się, że mebel, pokaźnych rozmiarów, składa się z modułów (szach mat IKEA), które łatwo rozmontować. I podczas tego właśnie procesu okazało się, że na tylnej ściance kredensu znajduje się tabliczka po francusku. Najwyraźniej nie tylko mieszkanie było zarekwirowane…

Znów szafa

Dwie studentki wynajmowały mieszkanie w kamienicy. Wygodne, przestronne, dobra lokalizacja. Wszystko byłoby cudowne, gdyby nie okazało się, że w bonusie jest duch. Bardzo kulturalny, bo nie narzucał się nadmiernie, oraz, sądząc po jakości jego gry na fortepianie, uzdolniony muzycznie. Jednakowoż grający samodzielnie od czasu do czasu instrument budził niejaki dyskomfort i panie wolałyby jednak mieszkać samodzielnie (w końcu duch przebywał a do czynszu się nie dokładał).

Pewnego dnia jedna z nich, po bliższym przyjrzeniu się gdańskiej szafie w korytarzu, uznała, że mebel można zagospodarować, co tak pusty stoi. Otworzyła go i okazało się, że jedna połowa rzeczywiście jest pusta, ale w drugiej tkwią jakieś gazety i pudła. Dziewczyny postanowiły przenieść je gdzieś, gdzie nie będą zawadzać. Sprzątając, zaglądały oczywiście do pudełek i jakie było ich zdziwienie, gdy w jednym z nich znalazły urnę z prochami. Zagadka niewidzialnego pianisty się rozwiązała, a po zapewnieniu pochówku i zamówieniu mszy za duszę ducha, koncerty ustały.

Szyba

W czasie walk o Kraków w 1945 r. doskonała większość okien w kamienicach straciła szyby. Kamienica na Gołębiej 3 w czasie wojny była siedzibą jakichś niemieckich urzędów, więc kiedy ani Irena weszła tam po ucieczce okupantów, rzuciły jej się w oczy wiszące na ścianach portrety mężczyzny z charakterystycznym wąsikiem. To znaczy portrety jak portrety, ale te szyby, za którymi one były! Szybko zdjęła cenne znaleziska ze ścian i zaniosła do swojego pokoju. Pech chciał, że tuż za nią do tego pokoju wpadł sowiecki żołnierz. Ujrzawszy oparte o ścianę rzeczone przedstawienia, pobladł, zbluźnił i jak nie zamierzy się kolbą!

Pani Irena rzuciła się szczupakiem i własnym ciałem zasłoniła cenną zdobycz. Sowiet poczerwieniał, na szczęście zanim zdążył wymierzyć obrończyni zdjęć Hitlera odpowiednią karę, ta szeroką gestykulacją uzupełnioną łamanym rosyjskim zdołała wyjaśnić, że jej gest był czysto materialistyczny, nie ideowy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s