Hiacynt wietnamski

Dziś zaczęła się kapituła generalna dominikanów, w tym roku odbywa się w Wietnamie (mam nadzieję, że nie skończy się sajgonem, szczególnie że generała wybierają…). A ponieważ mnie [prawie] wszystko się ze św. Jackiem kojarzy, to kraj na Półwyspie Indochińskim też wpisał się w ten schemat.

Otóż Wietnamczycy też mają swojego św. Jacka. Co prawda pisze się z hiszpańska – San Jacinto Castañeda – i pochodził z Hiszpanii właśnie, jednak imię zakonne wybrał ze względu na szczególną cześć dla polskiego świętego, nota bene patrona misji i przedstawianego jako ideał misjonarza.

Software: Microsoft Office

grafika za: http://seudexativa.org/

Początek był standardowy. Zanim don Castañeda został męczennikiem a potem z tego tytułu trafił na ołtarze, najpierw się urodził. Nastąpiło to 13 stycznia 1743 r. w Xàtiva w Walencji (wschodnia Hiszpania). Miasteczko jest znane głównie z przepięknego zamku w stylu gotyckim, bycia miejscem narodzin dwóch papieży z rodu Borgiów (Kaliksta III i Aleksnadra VI) oraz tego, że było pierwszym w Europie miejscem produkcji papieru. Jego mieszkańcy wykazują się też dość specyficznym poczuciem humoru i pamiętliwością, o czym świadczy to, że portret króla Filipa V Bourbona, który spalił Xativę (co przyczyniło się do utraty przez nią znaczenia), do dziś w muzeum wisi… do góry nogami.

Wróćmy jednak do Felixa Tomása Joaquína Tadeo, gdyż takie imiona nadano synowi Jose i Josephy Marii Castañeda na chrzcie. Kiedy w wieku czternastu lat przyjął dominikański habit, pożegnał się też z mnogością imion, za to wkrótce przywitał z dominikańskim kolegium w Orihuela. Tam, w 1761 r., dotarł list z prowincji misyjnej Rosario na Filipinach, który zawierał zaproszenie do zostania misjonarzem w tamtym rejonie i lojalnie ostrzegał, że może się to skończyć gwałtowną śmiercią. Okazało się, że trzech dominikanów jest chętnych na tak układ – dwóch braci kleryków i jeden kapłan: br. Jacinto Castañeda, br. Domingo Caro i o. José Ruiz.

Jacinto święcenia przyjął już na Filipinach, na wyspie Cebu, w 1764 r. Pięć lat później został po raz pierwszy aresztowany w Wietnamie. Trwały tam wtedy prześladowania chrześcijan, dlatego wierni się ukrywali. Ojca Castañedę wezwano do chorego, popłynął więc pod osłoną nocy na półwysep, ale tam na brzegu czekali już na niego żołnierze i przedstawiciele władz. W więzieniu wielokrotnie ich przesłuchiwano, jednak tym razem potraktowano ich ulgowo, zapewne też ze względu na to, że byli obcokrajowcami. Rodowici Wietnamczycy byli poddawani tak ostrym torturom (od krojenia po plasterku do stosowania przez śledczych środków psychoaktywnych, żeby wydobyć informacje), że wielu pod ich wpływem się załamało i w wyniku gróźb podeptało krzyż oraz wyparło się wiary.

Ojcu Jacinto i o. La Villi, który z nim był, próbowano postawić zarzuty kryminalne, jednak niczego im nie zdołano udowodnić. Skazano ich na dożywotnie wygnanie a w razie powrotu groziła im kara śmierci. Ci, którzy prosili o przybycie kapłanów do Wietnamu, otrzymali po czterdzieści batów i spędzili dwa miesiące w dybach. Ojcowie zostali zwolnieni po trzech miesiącach więzienia i przesłuchań, po czym wyjechali do Chin, do Makau.

Do Wietnamu wrócili już w lutym następnego roku (czyli po czterech miesiącach od wyjazdu). Przez następne trzy lata głosili słowo, sprawowali sakramenty i chrzcili chętnych. Niestety, wilgotny i gorący klimat nie służył za bardzo o. Jacinto, zresztą możliwe też, że po prostu zachorował na malarię. Mimo to dalej posługiwał jako kapłan i kiedy w lipcu 1773 r. posłano do niego, by udzielił namaszczenia chorych i wiatyku umierającemu, mimo osłabienia i gorączki wyruszył w drogę. Katechiści odradzali mu podróż, ale dominikanin był uparty – narzucił na siebie koc i wyruszył.

Udało im się dotrzeć do wioski, do której ich wzywano. Ojciec udzielił sakramentów, umocnił tych, co potrzebowali, rozmową i spowiedzią, po czym wracał statkiem wraz z towarzyszami oraz poczuciem, że ktoś ich śledzi. Castañeda, chcąc uniknąć profanacji świętych olejów, wrzucił je do morza, a kiedy dotarli na brzeg, zaczął uciekać biegiem, jednak był tak słaby, że nie był zdolny do tak dużego wysiłku. Katechista Luis wziął go na plecy i tak dotarli do wioski, w której jeden z mieszkańców zgodził się ukryć kapłana u siebie. Kiedy tam dotarł pościg, schwytano katechistę i domagano się, by powiedział, gdzie jest ksiądz, grożąc mu śmiercią. Słysząc to, człowiek, który ukrywał u siebie o. Jacinto, wydał dominikanina.

Trafił on do więzienia razem z Vicente Lê Quang Liêm OP, który był rodowitym Wietnamczykiem. Na obu wydano 4 listopada 1773 wyrok śmierci, obaj zostali ścięci.

Kiedy Jacinto usłyszał, że zostanie zabity za to, że głosił Ewangelię (dosłownie tego zakazywało ówczesne wietnamskie prawo), odpowiedział: „Pan obdarzył mnie dziś wielkim szczęściem”. Piękne wyznanie wiary, jedno z najmocniejszych.

Kanonizował go w gronie 117 Męczenników z Indochin św. Jan Paweł II w 1988 r. w Watykanie. Zawszeć to miło pomyśleć, że gdzieś na początku tej drogi na ołtarze był też polski św. Jacek, a zapewne też nie odmówił wsparcia swojemu bratu i imiennikowi, ale o tym nic mi się nie udało znaleźć, wnioskuję z mojego doświadczenia relacji z Odrowążem.

Obecnie katolicy w Wietnamie stanowią nieco ponad sześć procent społeczeństwa, którego większość wyznaje tradycyjne religie plemienne a około jedna trzecia nie wyznaje żadnej. Mimo prześladowań, także tych w XIX i XX w. (w końcu to kraj komunistyczny) chrześcijaństwo przetrwało. Krew męczenników nie została wylana na darmo.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s