Z czasów liceum, a dokładnie jego I klasy, mam zdjęcie, na którym stoimy (my, Ia) dumnie, choć nieco chaotycznie na schodach sanktuarium. Ślad, że wiele lat temu byłam u św. Antoniego. I chociaż „dzięki” komunistom na Zamojszczyźnie podróż do Radecznicy kojarzy się raczej z koniecznością podleczenia psychiki, to Padewczyk powoli i bardzo skutecznie wraca do świadomości mieszkańców nie tylko wschodniej ściany. Zresztą nawet bezpośrednie sąsiedztwo szpitala psychiatrycznego nie jest w stanie przygłuszyć wieści o wymodlonych u Antoniego cudach, czasem wręcz spektakularnych, jak uzdrowienie kilka lat temu dziecka w stanie wegetatywnym. Tutaj zresztą można obejrzeć film o historii sanktuarium.
Podjechałyśmy tam w tym roku w weekend majowy z Ulą, żoną mojego starszego brata. Wspaniała wycieczka, bo właśnie kwitły rzepaki a GPS wskazał nam drogę opłotkami, przez małe wioski, zabudowane i drewnianymi domami, i tymi już murowanymi. Przy większości piękne ogrody i kwitnące jeszcze gdzieniegdzie drzewa. Do tego Roztocze przypomina pofalowany kawałek wiejskiego pasiaka z bardzo przyjemnymi miejscami widokowymi, więc jest na co patrzeć i jest skąd. W tym także spod wejścia do bazyliki w Radecznicy.
Sanktuarium stoi na górze, kiedyś nazywanej Łysą. Idzie się do niego krytymi drewnianymi schodami, doświetlonymi okrągłymi oknami z pięknymi, kutymi kratami.
Jak widać, miałyśmy rewelacyjną pogodę. Oprócz bezchmurnego prawie nieba i słońca obecny był też lekki powiew. Sympatycznie bardzo. Dodam tylko, że rzeźby przy wejściu są dwudziestowieczne i opowiadają o tym, jak opiekujący się sanktuarium bernardynie wspierali okoliczną ludność w czasie wojny i angażowali się w pomoc walczącym. Zresztą właśnie za pomoc partyzantce, ale tej politycznie niepoprawnej, oberwali potem od komunistów.
Po wyjściu z klatki schodowej (nic nie poradzę, kojarzy mi się ze schodami w Asyżu, którymi idzie się z parkingu na poziom miasta), otwiera się taki widok:
Kościół palił się i to niestety dość skutecznie w 1995 r. Zniszczony został wtedy ołtarz główny z obrazem św. Antoniego. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kościół odbudowano w rok – wierni okazali się tak hojni, że potrzebną kwotę zebrano błyskawicznie. W 2009 r. palił się za to klasztor, widoczny na drugim zdjęciu. Jak widać, jego remont jeszcze trwa.
Ze schodów bazyliki jest cudowny widok na okolicę, a wiosną to już aż do przesady wspaniały, szczególnie przy słonecznej pogodzie. Na stoku góry, tuż pod klasztorem, jest niewielki staw i żaby rechotały w nim tak donośnie, że spokojnie można by im wymierzyć karę za zbyt dużą liczbę decybeli, gdyby nie były one tak sympatyczne. Decybele, na temat żab nie mogę się wypowiedzieć, bo nie miałam przyjemności bezpośredniego kontaktu.
Byłyśmy pierwszymi odwiedzającymi tego dnia. Tak przypuszczam, bo kościół był pusty a po naszym wyjściu zaroiło się w nim i przy nim od ludzi. Na kolumnie po lewej stronie od wejścia na krużganek na górze schodów jest tablica informująca o nadaniu kościołowi rangi bazyliki, a potem są główne drzwi, ale na co dzień zamknięte. Wchodzi się bocznymi i zaraz po wejściu staje się twarzą w krzyż. Jest to krucyfiks postawiony na miejscu objawień zaraz po wizji Szymona Tkacza, kiedy jeszcze nie były uznane przez Kościół. Ludowa robota, widać, że zniszczona przez czas i pogodę, ale piękna i chwytająca za serce. Podobnie jak Frasobliwy.
Przed ołtarzem jest klęcznik a w nim relikwie, które można ucałować. Piękną ambonkę też mają. Ech. Za to na barierce chóru organowego siedzi figura Frasobliwego – niestety, mój telefon zrobił fatalne zdjęcie, więc nie wrzucę – ale sugeruje to nieco, że organistów to chyba kiepskawych tam mają 😀 Nie wiem, zgaduję po minie figury.
Za kościołem jest przyjemny ogród, który płynnie przechodzi w teren szpitala psychiatrycznego zbudowanego na terenie zabranego franciszkanom parku. Ale to jeszcze carat zabrał, nie całemu złu jest winny poprzedni ustrój. Tuż obok jest też cmentarz, mam nadzieję, że pacjenci z depresją nie mają sal z widokiem na niego!
Po zejściu z góry warto jeszcze przejść się do cudownego źródełka i obejrzeć uroczą kapliczkę z XVII w. z pięknymi polichromiami. Napić się wody też warto, jest pyszna! Miejscowi po prostu traktują źródło jako ujęcie wody, ale zdarzały się tam też uzdrowienia, o czym opowiada tablica wewnątrz kaplicy pisana uroczą siedemnastowieczną polszczyzną z jej nieuporządkowaną bardzo ortografią.
Obok jest staw z figurą Antoniego i łabądziami, dzikie kaczki bywają na występach gościnnych. Najbardziej jednak ujęło mnie wezwanie nad wejściem do kapliczki: Patronie tego, co warto odnaleźć. Mądre. I pokazujące, że Padewczyk to nie tylko specjalista od znajdywania zagubionych przedmiotów, ale także genialny kaznodzieja i wielki misjonarz. W końcu został ogłoszony Doktorem Kościoła bynajmniej nie ze względu na prowadzenia biura rzeczy znalezionych! Także o odnalezienie wiary też można się do niego modlić.
Ja tam w ogóle to mam podejrzenie, że oni się ze św. Jackiem znali. Nie mam na to papierów, znaczy źródeł, ale mam takie podejrzenie. Zapytam, jak się spotkamy po lepszej stronie rzeczywistości.
Po wizycie u Antoniego pojechałyśmy jeszcze po drodze do Zwierzyńca. Przytulne miasteczko, z prześlicznym kościółkiem na wodzie, dobrymi lodami i mnóstwem kanałów zaludnionych mnóstwem kajakarzy. Miejsce z gatunku tych, gdzie wspaniale doskonali się sztukę „po-prostu-bycia”. Co prawda jest park linowy, kilka kąpielisk i wspaniały mikroklimat, ale zasadniczo najlepiej leży się tam do góry brzuchem i nic nie robi. Polecam.
Zajrzałyśmy też do Zamościa, żeby zabrać brata kończącego właśnie pracę. Przy okazji był spacerek po Rynku i przyległościach. W ciągu kamienic naprzeciw ratusza jest świetna galeria otwarta w przedsionku kamienicy Szkotów – trafiłyśmy tam akurat na wystawę zdjęć z dwudziestolecia międzywojennego. Miodzio. Podbnie miodzio detal na sklepieniu oraz, już na innej ulicy, Morandówka. Hotel i knajpka z cudownym klimatem. Zastanawiałam się, czy za chwilę zza rogu nie wyjdzie Bolesław Leśmian a gdzieś w tle nie usłyszę Grechuty, obaj w końcu byli z Zamościem związani i gdzieś w ich twórczości to miasto jest.
To był dobry dzień. A ponieważ dziś jest wspomnienie św. Antoniego z Padwy, to mnie też wzięło na wspomnienia. Jeśli kiedyś będziecie mieli możliwość – jedźcie na Roztocze, jedźcie do Zamościa. Wspaniałe miejsce na odpoczynek i zatrzymanie a przy okazji wiele piękna do pokontemplowania.