Taki oto prezent sobie kupiłam z okazji Wielkanocy i okazał się jeszcze lepszy, niż myślałam, gdyż albowiem spełnił moje marzenie sprzed ponad dziesięciu lat, kiedy to pożałowałam kasy na dwujęzyczne wydanie poezji Emily Dickinson. Pokarało mnie, bo jak już miałam pieniądze, to nakład był wyczerpany. A przekład zacny, Stanisława Barańczaka (szkoda, że już świętej pamięci).
Ta okładka mignęła mi na bonito i pomyślałam, że skoro nie mam dwujęzycznego, to nawet monojęzyczne wystarczy (bo przekładowca wciąż ten sam). Zamówiłam, odebrałam, otworzyłam i… wygląda na to, że to jest wznowienie tamtego wydania! Być może poprawione, bo nie ma wzmianki o wznowieniu na czwartej stronie, ale i tak mogę pozachwycać się i oryginałem, i przekładem, i relacją między nimi. Do tego jest interesujący, gęsty i dobrze napisany wstęp tłumacza, przybliżający autorkę, także za pomocą cytatów z jej wierszy. Całość zamknięta jest w twardej oprawie z obwolutą i jak to zwykle w Znaku, z dopieszczoną okładką.
Wisława Szymborska wiele lat temu pisała z niejaką nostalgią, że współcześnie nikt wierszy nie czyta. Coś w tym jest, poezja potrzebuje zatrzymania, zastanowienia i wreszcie pewnego poziomu wrażliwości na słowo. Uzależniliśmy się od pędu, ale zatrzymać się zawsze można a tę ostatnią z wymienionych cech da się na szczęście wypracować, jeśli czyta się dużo i dobrej literatury, a raz wypracowane dostarcza mnóstwo radości i bardzo godziwej przyjemności. I tak jest z tym tomikiem Dickinson.
Czytam go moją ulubioną metodą czytania poezji, czyli otwierając na chybił trafił i chwytając wzrokiem, co mi akurat pod oczy wpadnie. Wiersze nie mają tytułów tylko numery nadane chyba przez pierwszych redaktorów pierwszego wydania tych perełek. Pełny dorobek Emily znaleziono dopiero po jej śmierci, zamknięty w kuferku. Zamieszkiwało go ponad 1700 wierszy, tekstów pisanych bezinteresownie, nie dla publikacji a dla opowiedzenia siebie. Bardzo mi odpowiada ich prosta, czysta forma połączona z wieloznacznością; zostawieniem wielu otwartych drzwi, jak Dickinson pisze w jednym z utworów, uzasadniając, czemu nie proza.
Lektura ich jest jak nieśpieszne spotkanie z przyjacielem. Sporo milczenia między słowami, niedopowiedzeń, ale z gatunku tych, które nie powodują rozpadu relacji. Dzielenia się tym, co dostrzeżone. Polecam w ramach ćwiczenia się w odpoczywaniu, a na zachętę jedno z maleństw:
„Kto Nieba nie znalazł tu – w dole –
Ten nie znajdzie go i w Niebie samym –
Dom sąsiedni wynajmują Anioły,
Dokądkolwiek się przeprowadzamy –” ([wiersz] 1544)
Świetna recenzja! Czyta się jednym tchem i tak wiele tu refleksji. Ukłony.
Serdecznie pozdrawiam
Dziękuję 🙂