Wychodziłyśmy z sąsiadką po liturgii Wielkiego Piątku od krakowskich OP i zatrzymałyśmy się na chwilę adoracji przy Grobie. W oczy rzuciła mi się najpierw kartka z prośbą o zdejmowanie obuwia, wywołując mgliste skojarzenia z polityczno-medialną imigrancko-islamską bieżączką, ale potem uklękłam, podniosłam oczy. I zastygłam.
Jeśli miałabym jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, czy możliwa jest współczesna sztuka sakralna, to w tym momencie one by znikły. Miałam przed sobą wypełniony błękitnym światłem pokój, w którym lewitowała figura człowieka zawiniętego w całun. Z mojej perspektywy widziałam tylko stopy. W głębi, na białym postumencie, nad postacią górowała monstrancja. Nad nią i nad figurą otwierało się przeszklone „niebo”. Nie miałam czasu na dłuższą modlitwę, bo czekała na mnie Ania, która zaoferowała mi miejsce w samochodzie. Zostało tylko we mnie poczucie, że chcę tam wrócić, patrzeć, modlić się i kontemplować. Być w tym miejscu i czuć tę harmonię, bardzo oszczędną w środkach wyrazu i jednocześnie tak uderzającą, choć prowadzącą w jednym kierunku, bynajmniej nie ku sobie.
W sobotę zdjęłam buty i weszłam. Dywan miękko uginał się pod stopami. Wewnątrz było kilka osób, każdy modlił się po swojemu. Uderzył mnie intensywny zapach i zobaczyłam, że to, co brałam za wieczną lampkę, jest także kominkiem zapachowym. Grób był wypełniony wonnościami (olejkiem udającym nard), jak ten dwa tysiące lat temu. Był też wypełniony przytłumionymi dźwiękami z zewnątrz, ale sam w sobie cichy. Pod figurą było coś na kształt płytkiego, metalowego naczynia. Jak potem mi powiedział współtwórca Grobu, br. Jacek Hajnos, była tam woda. Figura martwego ciała Jezusa wisiała pomiędzy otwartym niebem a wypełnioną wodą otchłanią. Kolor światła był zimny i równocześnie kojarzył się z niebem, przebywaniem w innej przestrzeni, wejściem w odmienną rzeczywistość. Nie potrafię tego uzasadnić, ale skojarzył mi się też z oczekiwaniem.
Figura była odlewem realnego ludzkiego ciała. Nie wiem, kto dał się zapakować w silikon, ale wysunięta z całunu dłoń nie była po rzeźbiarsku doskonała. Ujęło mnie to.
W niedzielę zmartwychwstania ciało zniknęło, został tylko kominek zapachowy stojący na postumencie – woń olejków Oblubieńca – i otchłań przysypana białymi kwiatami. Z daleka wyglądały jak białe kamienie; jakby Jezus zasypał otchłań. Dzieło domknięte, dopowiedziane.
Wspaniała reinterpretacja tradycji, tworząca przestrzeń modlitwy a jednocześnie dostarczająca estetycznie. Ważne było dla mnie to, że dotykała wszystkich zmysłów, całym sobą można było tego Grobu doświadczyć. Jak jeszcze potem dopowiedział mi br. Jacek, zdejmowanie butów też miało głębszy sens – było zaproszeniem do decyzji, czy chcę wejść głębiej, czy samo spojrzenie mi wystarczy. Chcę doświadczyć i być, czy tylko minąć?
Na liturgię Wigilii Paschalnej poszłam na Wawel, bo tam chrzczono naszych katechumenów (Konstantina i Petra – polecam ich waszemu dziękczynieniu). W jednym z komentarzy w trakcie liturgii usłyszeliśmy, że za chwilę zaśpiewana zostanie Gloria, i co to znaczy, że będzie zaśpiewana. Ogarnął mnie pusty śmiech – dobrze zaśpiewana Gloria sama z siebie mówi to, co oznacza. Zresztą wystarczy się wsłuchać w jej tekst, zwrócić uwagę na to, jakie były, a jakie będą czytania.
I tu Grób u OP okazał się dla mnie idealnym obrazem tego, czym jest dobrze sprawowana liturgia – sprawia, że angażujesz się całym sobą: wzrokiem, słuchem, węchem, dotykiem, umysłem, a ona cię niesie i pokazuje to, co powinna. Nie trzeba tłumaczyć, co oznaczają poszczególne części liturgii, bo to się czuje; forma podpowiada znaczenie, stymuluje rozumienie. Pamiętam, jak w zeszłym roku jedna z katechumenek i jej narzeczony jednogłośnie stwierdzili, że wreszcie wiedzą, dlaczego liturgia Wielkanocy jest radosna. Po prostu wreszcie w jej trakcie tę radość poczuli, kiedy u OP schola zaśpiewała pierwsze „Alleluja” po Wielkim Poście. Poczuli i przemyśleli.
Liturgia sprawowana uczciwie i z miłością jest najwspanialszą katechezą. Im dłużej w niej uczestniczę, tym bardziej przekonuję się do prawdziwości tez kard. Ratzingera i potem Benedykta XVI o istotności sposobu sprawowania Bożych tajemnic dla katechizacji wierzących i ewangelizacji świata. Nie chodzi o sztywne trzymanie się przepisów, chociaż wierność im zdecydowanie jest przydatna. Chodzi o wypełnienie tej formy treścią: miłością, wspólnotą, zrozumieniem. Żartem. W końcu nawet św. Tomasz pisał, że modląc się, powinniśmy naśladować zabawę dzieci. One traktują zasady zabawy bardzo poważnie, co nie przeszkadza im w jej trakcie improwizować i czerpać z niej radość.
Na dowód (i na koniec) anegdota: w tekście pieśni „Oto jest dzień” jest fragment brzmiący: „Niech zabrzmi trąba”. We wskazówkach wykonawczych i nutach po tych słowach nic nie było. Wiele lat temu, jak jeszcze Piotr Pałka dyrygował scholą i orkiestrą w Wigilię Paschalną, podczas próby jeden z trębaczy tuż po tej frazie pod wpływem impulsu zagrał kilka nut. Wszyscy wybuchnęli śmiechem a Piotr stwierdził: „To jest dobre, zrobimy tak na liturgii”. I tak solo trębacza (bądź organisty udającego trębacza) w tym miejscu zostało i stało się tradycją a przy okazji okazją do radości, co w te święta jest wskazane bardzo.
Dobrego świętowania!