Cisza w środku miasta

Obudziła mnie dziś cisza wypełniona śpiewem ptaków. Zupełnie jakby klasztor służewski nie znajdował się w jednej z dzielnic samej stolicy i to całkiem niedaleko od ruchliwej, kilkupasmowej arterii. Rozkleiłam oczy i popatrzyłam z niejaką nieufnością na rzeczywistość, ale ta okazała się pełna światła a za wielkim oknem, zaprojektowanym jeszcze przed II apokalipsą, widać było za wciąż bezlistnymi gałęziami drzew kawałki błękitu.

Przypomniały mi się zdjęcia archiwalne z czasów, kiedy Służew był jeszcze podwarszawską wsią, która nawet nie podejrzewała, że na jej żyznych gruntach wyrosną zamiast zboża bloki, szkoły, przedszkola i przychodnie, nie licząc sklepów wielkopowierzchniowych. Odkąd trochę pokopałam w historii klasztoru, poznałam lepiej ludzi, którzy go budowali, a potem dowiedziałam się, że br. Gwala pracował tu dobre kilka lat, miejsce to przestało być dla mnie jeszcze jednym domem Pańskiej Psiarni. Z czasem zachwyciłam się nawet kościołem, który na początku mnie przytłoczył, a i przez jakiś czas potem jego kształt najlepiej dla mnie podsumowywało stwierdzenie: „Owoc mezaliansu namiotu z łodzią podwodną”. To nie mojego autorstwa, sprzedał mi pewien architekt.

Przyjechałam tam tym razem na spotkanie „Obserwatorium wiary”, cyklu wykładów na tematy teologiczne organizowanego przez Świeckich Domnikanów ze Służewa pod opieką bł. Michała Czartoryskiego. Poproszono mnie o konferencję o chrzcie.

PKP okazało się punktualne, udało mi się nawet dotrzeć do kawiarni Coffeedesku i nabyć filtry do aeropresu (dzielna ja, bo jakoś wyjątkowo nie zabłądziłam). Dotarłam z jedynie lekkim opóźnieniem na spotkanie z moją służewską „niańką”, czyli o. Darkiem Kantypowiczem, zalogowałam się w pokoju i chwilę odetchnęłam. Potem msza a po niej wykład. I kiedy cała radosna odpaliłam prezentację, okazało się, że mój komp… nie zapisał zmian. A pamiętam, że je zapisywałam. Zostały mi strzępy slajdów i notatki odręczne (po raz kolejny okazało się, że co forma analogowa, to forma analogowa – nic się nie zawiesi ani nie ulotni).

I panika. Jeszcze mi została.

Co było robić. Mimo starań ze strony Ani (znajomej) i p. Mikołaja (organizatora) prezentacja pozostała w formie zastanej, więc wzięłam głęboki oddech, pomodliłam się do Ducha Świętego i zaczęłam mówić. Bardzo mi brakowało cytatów, które były w prezentacji, ale trudno. Na szczęście schemat kerygmatu ocalał, więc było na czym się oprzeć. Po moim produkowaniu się na temat chrztu było trochę pytań i dopowiedzeń, więc okazało się, że kwestia bynajmniej niebanalna i oczywista. Po wykładzie zapytałam Piotra (kolejny z organizatorów), czy bardzo nudziłam, ale zapewnił, że w normie, więc odetchnęłam.

Potem była miła kolacja w towarzystwie Ani, nieco ploteczek ogólnotowarzyskich, pożyczyłam też od niej ostatnio wydaną książkę na temat kartazów (nie, to nie literwówka, kto ma wiedzieć, będzie wiedział, o co chodzi). Jestem w trakcie lektury i muszę przyznać, że cienkie, choć kilka zdań wpiszę sobie do sztambucha, bo zabawne.

A dziś rano obudziła mnie cisza wypełniona śpiewem ptaków. Nie chciało mi się już za bardzo spać, więc się pomodliłam, potem poszłam na mszę. Ojciec Darek zaprosił mnie też na śniadanie do refektarza (bardzo smaczne). Z wypełnionym duchem i żołądkiem wyruszyłam w drogę powrotną, inkrustowaną spotkaniami z znajomymi. Dobry czas i nawet PowerPoint nie zdołał tego zniszczyć.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s