W II tomie „Homilii na Księgę Ezechiela” Grzegorza Wielkiego święty (i świetny przy okazji) autor bawi się nieco szukaniem alegorii w liczbach. Dobrze, nawet nie nieco. Chyba się zainspirowałam, bo dzisiejsza przypowieść o figowcu skomentowana na kazaniu przez o. Krzysztofa Kozła (Kozioła? – nazwiska to straszna rzecz do odmiany…) rozwinęła mi się tak arytmetycznie jakby.
Wystawcie bowiem sobie państwo mili, że rzeczony kaznodzieja wspomniał, iż figowiec owocuje dopiero po siedmiu latach od posadzenia, za to ma się gwarancję, że figi z niego jeść się będzie (przy okazji też dowiedzieliśmy się, że figa to „taki ówczesny ibuprom” – żart na ożywienie nieodmiennie w cenie).
Mamy więc siedem lat oczekiwania, trzy lata bezowocności i próbę wykrzesania czegoś z opornej uprawy za pomocą okopania i obłożenia nawozem. A jeśli za rok żadnej figi, to w ruch pójdzie siekiera.
Siódemka to znak pełni, tutaj akurat pełni czasu. Figowiec w ST symbolizuje Lud Wybrany, więc jest to czas, kiedy Bóg oczekuje od swojego narodu pełnej dojrzałości do misji, do jakiej ta społeczność była powołana: przyjęcia Mesjasza i ogłoszenia światu ewangelii. Syn Boży rozpoczyna swoją misję, trzy lata głosi i efekt jest… jaki jest. Pod krzyżem będzie się zdawało, że prawie żaden.
Ogrodnik prosi jednak o jeszcze rok cierpliwości, okopuje drzewo głoszeniem słowa, okłada nawozem swojej Męki (z góry przepraszam za porównanie, ale tu tertium comparationis jest pożywność, a nie, że tak powiem, walory estetyczne). I jakie są efekty?
Okazuje się, że zgodnie z Bożą obietnicą w Izraelu jest obecna Reszta, która ratuje honor całości. Dwunastu to przecież Żydzi. Przez pewien czas chrześcijanie to także w większości Żydzi. Figowiec zaczyna owocować, na początku nieśmiało, ale kiedy wszczepione w niego zostaną gałązki z innych odmian, rozrośnie się „na bogato”. Siedem lat Izraela z przypowieści to nieco ponad tysiąc lat według naszej rachuby. Kościół trwa już dwa tysiące, więc możemy spokojnie założyć, że figowiec z przypowieści po roku nie poszedł na opał czy tam deseczki. I w tej myśli znajduję radość.
Podobnie jak w pamięci o tym, że figowiec w tamtej kulturze, szczególnie taki posadzony w winnicy, był synonimem odpoczynku. My mamy lipę (drzewo mam na myśli – Jan Kochanowski, fraszka i takie tam), Izraelici mieli to silnie rozgałęzione drzewo z wielkimi liśćmi i gęstą koroną. Siedzenie pod nią w gorący dzień i patrzenie na dojrzewające winogrona, delikatny powiew ciepłego wiatru złamanego chłodem cienia, słodki smak świeżo zerwanej figi i kubek chłodnej wody pod ręką – czegóż chcieć więcej?
Dlatego tak sobie myślę, że kiedy Bóg mówi ustami proroków o Izraelu jako swoim figowcu, mówi też o tej radości odpoczywania w jego cieniu. Chce jego owocowania, ale lubi też być przy nim, odpoczywa w jego obecności. I bardzo mi się ta myśl podoba.