W niedzielnej Ewangelii jest o byciu jednym ciałem i byciu jak dziecko (jeśli celebrans jest tak hojny i wybierze dłuższą wersję czytania, co szczerze popieram, ale o tym niżej). Małżeńsko-rodzinne klimaty. Przygotowując komentarz dla kręgu biblijnego, rzuciłam okiem w oryginał i tam dosłownie jest mowa o byciu jednym organizmem (sarks, które jest dosłownym tłumaczeniem hebrajskiego basar). Odcień znaczeniowy ciężki do oddania po polsku, bo w naszym języku nie ma innego słowa na ciało jako tkankę i ciało jako materialny przejaw czyjejś obecności w świecie. Bo co miał tłumacz napisać – będą jednym mięsem?
Zaczęłam się zastanawiać, co to sarks oznacza dla rozumienia małżeństwa, współżycia a przez to też słów Jezusa. Antropologia biblijna widzi człowieka pod trzema aspektami: z jednego punktu widzenia jest on ciałem, z drugiego – duszą, wreszcie jest też (to jego cecha wyróżniająca) duchem.
Jedność żony i męża to jedność wyłącznie w aspekcie fizycznym, ciała. Nie stają się jednością psychicznie, nie zlewają się ze sobą na poziomie ducha (ten jest zastrzeżony dla zjednoczenia z Bogiem – to ta przestrzeń niezapełnialnej niczym i nikim doczesnym pustki, o której często piszą mistycy i kontemplatycy). Jedność pod względem ciała i odmienność pod względem psychiki sprawia, że ich zjednoczenie pozostaje przede wszystkim relacyjne (relacja jako przypadłość polega na byciu w czymś tożsamym a jednocześnie w innym aspekcie odmiennym). Chociaż cieleśnie się jednoczą i to tak, że wspólnie stanowią wspólne ciało, w sferze psychiki odbierają świat, siebie, drugiego inaczej. Dopełniają się.
Użycie sarks wskazuje także na doczesność tej jedności. W doskonałej większości przypadków słowo to w NT oznacza coś doczesnego, przemijającego, śmiertelnego. To świetnie współgra ze słowami Jezusa, że w niebie nie będą się już żenić ani za mąż wychodzić. To oczywiście nie znaczy, że jedność kochających się małżonków po zmartwychwstaniu zniknie – będzie inna. Można tworzyć całkiem sensowne hipotezy co do tego jaka, ale inna.
Wreszcie rozbicie jedności małżeńskiej i zawarcie ponownego związku jest jak zniszczenie żyjącego organizmu, coś w rodzaju wiwisekcji. Co więcej, drugi związek, dopóki żyje pierwszy partner, bardziej przypomina wszczepienie implantu w żyjące ciało niż tworzenie nowego ciała. Ten sens też jest w tym słowie.
Tu się rodzi pytanie, co takiego jest w fizycznym współżyciu, co buduje aż tak silną więź, jednak tu musieliby się wypowiedzieć seksuologowie, medycy i psychologowie, jako teolog mogę snuć tylko domysły.
Można powiedzieć, że buduję przeintelektualizowaną interpretację. Możliwe. Jednak też nauczanie Jezusa w tej kwestii – małżeństwa i rozwodów – jest bardzo trudne. Proste, ale bardzo trudne. Nawet apostołowie uznali za konieczne, żeby dopytać jeszcze w domu, ale czy na pewno nie wolno się rozwieść.
I tu znaczenia nabiera kolejna perykopa, która dobrze, żeby była przeczytana. Ci sami apostołowie szorstko odpędzają od Jezusa dzieci. A Pan ich beszta: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie […] Kto nie przyjmie Królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego” (Mk 10,12). Dziecko do pewnego wieku ufnie przyjmuje to, co mówią mu dorośli. Na ludzki rozum wymaganie rezygnacji z możliwości zawarcia powtórnego związku jest nierozsądne, żeby nie powiedzieć – głupie. A Pan oczekuje, że przyjmiemy Jego nauczanie jak dzieci, czyli bezwarunkowo, ufnie. Zamiast odrzucać jako nieżyciowe, wsłuchamy się w słowo, otworzymy na łaskę, zaufamy, że Bóg jest Bogiem i jeśli wymaga, to z miłości.