Skończyłam wczoraj pisać książeczkę o Mateuszu Talbocie, irlandzkim robotniku portowym, który po 16 latach picia rozstał się z nałogiem a po dalszych 41 umarł w opinii świętości. Dla mnie osobiście to niesłychanie inspirujący człowiek, a im dłużej siedziałam w jego biografii, tym wyraźniej widziałam wiele jego cech, które nie były opisane wprost.
Pisało mi się jakoś tak ciężko, więc ostatnie tygodnie często były gapieniem się w pusty ekran albo szukaniem zajęć zastępczych. Do tego jeszcze doszły ostatnie zawirowania w Kościele związane z aferami seksualnymi (w końcu nie tylko o pedofilię w nich chodzi), szum wokół filmu „Kler” a wreszcie afera w Stowarzyszeniu Wiosna. Nie mam złudzeń, że w świadomości przeciętnego Kowalskiego lub Nowaka, którzy z księdzem kontakt mają tylko na mszy, ewentualnie ślubie lub pogrzebie, wspomniane wydarzenia kształtują lub utwierdzają obraz kapłana jako kogoś, kto jest pełnym hipokryzji źródłem zagrożenia, a Kościoła jako instytucji będącej jedynie obciążeniem dla budżetu, czy to domowego, czy państwowego.
Dzisiejsza Ewangelia wydaje się pieczęcią na tym wszystkim i kluczem interpretacji wydarzeń (albo znaków czasu, jak kto woli): „A kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu lepiej byłoby kamień młyński uwiązać u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9,42). To słowo jest przede wszystkim do nas, nie to tych, którzy stojąc poza wspólnotą wytykają jej błędy. Do nas.
Tu muszę wrócić do Talbota. W jego czasach nie było oddziałów dla alkoholików w psychiatrykach, nie mógł liczyć na farmakologiczne odtrucie, nie było grup AA a samo uzależnienie postrzegano jako po prostu brak silnej woli. Matt przestał pić i przede wszystkim wytrwał w tym, bo przysiągł Bogu i ze ślepą ufnością przyjął nauczanie Kościoła, które słyszał w konfesjonale. Świetnie taką postawę opisuje cytat ze współczesnego spowiednika, który pracuje w ośrodku dla uzależnionych: „Pierwszy rok pracy tutaj był dla mnie trudny – wspomina brat Jan. – Przychodzili ludzie i wykładali przed mną całe swoje życie. Ufali mi, ponieważ jestem zakonnikiem. Co więcej, liczyli na podpowiedź, radę, wskazówkę, gotowi byli zrobić wszystko, co powiem” (źródło).
„Ufali mi, bo jestem zakonnikiem”. Czujecie ciężar tych słów? I to, jak wspaniałe rzeczy w życiu tych ludzi mogły się dziać dzięki pośrednictwu br. Jana? To ślepe zaufanie człowieka, który wie, że jest wewnętrznie załgany prawie do cna (mechanizmy uzależnienia bazują na kłamstwie), jest zdrowym odruchem. Trzeba stać się znów ufnym dzieckiem, kimś małym, kto będzie prowadzony za rękę ku dojrzałości. I wtedy potrzebny jest drugi człowiek, dojrzały na tyle, że można położyć w nim podobne zaufanie i który go nie nadużyje.
Mateusz trafił na wierzących, oddanych Bogu i Kościołowi oraz mądrych spowiedników. Prowadzili go z wyczuciem, ani razu nie naruszając jego granic, jeden z nich nawet potem odwiedzał Matta i korzystał z jego rad. To oni są cichymi, w większość bezimiennymi trenerami wspierającymi go podczas jego wspaniałego biegu olbrzyma, jakby jego duchowy wzrost nazwała Mała Tereska. Bez oparcia w ich radach i bez tego, że nie zawiedli jego zaufania, Matt miałby problem, o ile w ogóle porzuciłby nałogi. Bez tego, że byli w konfesjonale, słuchali, wspierali, wskazywali miejsca, w których fałsz próbował się znów zagnieździć.
Talbot był ewangelicznym „mikron” – małym. Kiedy patrzyłam na jego historię i zderzałam ją z medialnymi opowieściami o nadużywaniu władzy przez kapłanów, zaczęłam doskonale rozumieć, czemu Jezus mówi o kamieniu młyńskim. I to nie byle jakim – Pan używa tu obrazu uwiązania kogoś do tzw. oślego kamienia. Były to quasi przemysłowe żarna, o wiele większe niż domowe. Do górnego kamienia przywiązywano osła z zasłoniętymi oczami i zmuszano go do chodzenia w kółko. Kamień ten był większy od tego zwierzęcia, zapraszam więc do użycia wyobraźni – Jezus mówi, że lepiej z zasłoniętymi oczami być przywiązanym do wielkiego kamienia, większego od ciebie, i rzuconym w otchłań morza niż sprawić, że ktoś przychodzący do ciebie z ufnością stanie się gorszy (tak na marginesie – rodzice też to powinni wziąć sobie do serca przy wychowywaniu dzieci).
A jeśli Pan coś takiego mówi, to jest to ostrzeżenie płynące z głębi Jego miłości. Ostrzeżenie przed konsekwencjami, które są gorsze, niż ogłupiające chodzenie w kółko w ślepym kieracie na dnie morza. Czy wystarczy nam wiary, żeby się tym przejąć? Mam nadzieję, że tak. Wielką nadzieję.