Patrząc na mapę we wtorek, dostrzegłam, że jest na niej zaznaczone sanktuarium świętego z Padwy. Skoro nazajutrz wypadało jego wspomnienie, stwierdziłam, że się przejdę. A jak już dotarłam, to wrażenia przeszły moje oczekiwania i to znacznie.
Kościół i klasztor bernardynów znajduje się przy szlakach stylu zakopiańskiego i znakomitych zakopiańczyków. Niedaleko jest Tea, najstarsza chata góralska w Zakopanem, a i po drodze można spotkać takie cudeńka, jak ta kapliczka:
Nawet jeśli było we mnie nieco lęku, że się zgubię, to Antoni szybko go rozwiał. Zaraz przy przystanku był znak kierujący do kościoła a przed jego bramą stały już kramy odpustowe. Znać, że święty popularny.
Już sam ogród i bryła sanktuarium budzą sympatię:
Pogadałam sobie tam sobie z Panem Bogiem i patronem miejsca, przy okazji zauważając, ze w środku kościółka jest tylko lepiej niż na zewnątrz, szczególnie że bukiety były zdecydowanie świąteczne. Najbardziej podobały mi się pojedyncze lilie (w końcu kwiat kojarzony z Antonim) w smukłych, wysokich, prostych naczyniach:
Zachwyciły mnie detale, świetne nawiązania do sztuki ludowej, ale też twórcze ich przetworzenie. Duże wrażenie robiły witraże w kruchcie, na moje oko inspirowane drzeworytami i malarstwem na szkle.
Z drobiazgów ujął mnie jeszcze klęcznik, który można z łatwością przerobić na konfesjonał. Wysuwa się górą tę rzeźbioną pięknie część i mocuje (u dołu widać metalowe uchwyty), żeby w ten sposób stworzyć kratkę spowiednicy. Dawno nie widziałam takiego cuda a to na dodatek jest ślicznie wykonane.
Przy wyjściu z kościółka oczywiście puszka na datki dla ubogich, w końcu święty jest także ich opiekunem. Obeszłam potem budynek z obu stron, notując przy okazji piękne nasadzenia. Tym, co mnie najbardziej ujęło w ogrodzie, była obecność wyłącznie tatrzańskich roślin. Żadnych zapożyczeń pozaparkowych a i tak pięknie: rozrośnięte kępy parzydełka, lilia złotogłów, chociaż jeszcze nie w pełni kwitnąca, to i tak robi wrażenie „wzrostem”, miejscowe iglaki, paprocie i zielenina z ozdobnymi liśćmi.
Jak już się napodziwiałam, to wychodząc, wyhaczyłam taką reklamę. Jak ja lubię ludzi z dystansem do tego, co robią 😀
Schodząc na Krupówki rzuciłam okiem do Muzeum Tatrzańskiego przy rondzie – warto, bo po remoncie wystawa jest multimedialna i bawienie się nią sprawia mnóstwo frajdy, nie tylko dzieciom. Potem zajrzałam do Willi Olcza, gdzie mieści się muzeum sztuki XX w. Głównie to sztuka z pierwszej połowy tego epoki, ale i piękne wnętrze w stylu zakopiańskim, i dzieła sztuki (Weiss, Witkiewcz, Witkacy, Stryjeńska, że rzucę najbardziej znanymi autorami) dostarczyły mi wielu fajnych wrażeń.
W części wystawy poświęconej szkole rzemiosła w Zakopanem wypatrzyłam takiego fajnego św. Krzysztofa w stylu art deco. Rozmodlone Dzieciątko bardzo, bardzo:
Obiad zjadłam w barze, którego szyld pokazuje, jak bardzo cenią tu Bareję:
Tak serio, to polecam miejsce – niedrogo a smacznie i do syta. Przyznam się, że nie zjadłam całej porcji surówki, nie było już gdzie wcisnąć. A jaka pyszna była śmietana do placków ziemniaczanych! Taka prawdziwa, jaką pamiętam z dzieciństwa.
A potem lało. Bardzo lało. Tak bardzo, że w odruchu rozpaczy kupiłam parasol. Na pocieszenie zjadłam lody u Żarneckich i popiłam ich pyszną kawą. Ich wspomnienie dało mi cierpliwość w czekaniu na opóźniającego się busa.
Dziś przeczekuję deszcz. Góry parują i wygląda na to, że jutro da się żyć na szlaku. Trzeba będzie gdzieś pójść.
Bonus: rozwinięta lilia zlotoglow z ogródka w MC