Piękny dzień na Gąsienicową

Dziś był piękny dzień, w sam raz na wędrówkę. Świetnie wyważony koktajl słońca, chmur i chłodnego wiatru z północy. Dzięki jego powiewom nawet droga przez Skupniów Upłaz, który potrafi być rodzajem skalistej patelni (na tej wysokości najwyższą zieleniną jest kosodrzewina, więc w cieniu to można sobie co najwyżej poleżeć) należała do przyjemnych. Momentami czułam się nawet jak zdobywca szczytów z tym wiatrem we włosach na oblanej słońcem skalistej półce z widokiem na Zakopane i to, co dalej na północy.

Na szlaku dużo wycieczek, szkoły chyba próbują jakoś utrzymać młodzież w miarę w grupie do końca roku szkolnego. Nie mam nic przeciwko, niech młodzi odkrywają góry, bo warto. Pod jednym warunkiem. Na szlaku nie słucha się muzyki z telefonu ma głos. Nie po to jakiś genialny przedstawiciel ludzkości wynalazł słuchawki, żeby teraz nie korzystać z ich dobrodziejstwa, psując innym, w tym zwierzakom, przyjemność z przebywania w świecie jedynie naturalnych odgłosów (że o zakazie w regulaminie TPN-u nie wspomnę).

Tak, zwróciłam uwagę jednej z dziewczyn, że na szlaku nie słucha się głośno muzyki. Może zbyt ostro, ale nawet idący z tą grupką wychowawca nie reagował. Najpierw ich minęłam, licząc, że albo pójdą szybciej, albo zostaną z tyłu. Niestety, mieliśmy podobne tempo. I nie wytrzymałam. Miałam ochotę jeszcze opierniczyć dorosłego, że powinien uczyć swoich podopiecznych zachowania na szlaku, ale to już sobie darowałam. Chociaż jemu, tak sobie teraz myślę, należało się najbardziej.

Potem sobie szłam i myślałam o tym, że zabieramy ze sobą wszędzie hałas, w którym żyjemy. Las nie jest bezgłośny – było słychać daleki, wzmocniony echem, głęboki głos Potoku Olczyskiego, śpiew całego mnóstwa ptaków, szum drzew. Tyle że te odgłosy nie wprowadzają w trans, w jaki może wprowadzić muzyka. Przy całej swojej delikatności są bardzo niebezpieczne – zaczynamy słyszeć własne myśli, czuć wysiłek i słabość ciała. Czasem przyjęcie siebie samego może być największym heroizmem w życiu, szczególnie przyjęcie siebie wtedy, kiedy doświadcza się własnej kruchości i małości. Bywa, że nawet usłyszenie siebie jest już ponad nasze siły.

Myślałam też o mojej nieudanej wyprawie na Halę Gąsienicową. Dwa lata temu cofnęła mnie nadchodząca burza. Moje serce uznało, że przy ówczesnym ciśnieniu funkcjonować się nie da, przekazało to płuckom i jedynym, co mogłam zrobić w konfrontacji z tą wewnętrzną rebelią, było zejście Doliną Jaworzynki. Dziś dotarłam na halę. O ile miałam wątpliwości, co na to moje kolana, to widoki, najpierw wejścia na polanę z Betlejemką i obserwatorium meteorologicznym, a potem Kościelca, wynagrodziły mi wszystkie trudy. Szczególnie ten drugi przy przetaczających się po niebie chmurach wyglądał wyjątkowo majestatycznie.

20180605_120146

Intuicja mówiła mi, żeby zostać przy znaku mówiącym o rozejściu się szlaków i skonsumować posiłek z widokiem na rzeczony szczyt. Nie posłuchałam. Zeszłam do Murowańca, weszłam na polankę z ławami, zobaczyłam tłum młodzieży i usłyszałam, czego słuchają. Techno.

Coś w moim wnętrzu boleśnie się skurczyło i na pewno gdzieś na świecie umarła mała panda.

Resztką sił wyspindrałam się wyżej, ciesząc się, że tam już nie było słychać rytmicznego dudnienia. Dorzuciłam paliwa do z lekka wygłodzonego i bardzo spragnionego ciała oraz popodziwiałam widoki, szczególnie wielkie jęzory śniegu leżące w żlebach doliny Czarnego Stawu Gąsienicowego. Tęsknię za jego widokiem, ale dziś wiedziałam, że nie dam rady tam zajrzeć.

20180605_114545

Zeszłam Doliną Jaworzynki, ale dziś ten szlak wydał mi się jakiś bardziej stromy i nieco dłuższy niż poprzednio. Co to zmęczenie potrafi…

Tak na marginesie – na szlakach wielu obcokrajowców i bardzo mnie to cieszy. Właśnie schodząc, natrafiłam na jakąś latynoską parę i kilku Niemców a wcześniej parę Amerykanów, z którymi zaczynałam wędrówkę, ale oni ewidentnie byli w lepszej kondycji, i jak dochodziłam do Murowańca, oni już wracali. Było też kilka osób, z którymi się mijałam kilka razy. Lubię tę bezpośredniość, która zwykle się wtedy rodzi. Zaczynają się zwykłe rozmowy, uśmiech, bo znajoma twarz, opowieści, jeśli wspólny postój. Dobre doświadczenie wspólnoty.

Już dochodząc do Kuźnic, czułam, że mnie suszy. Moja wyobraźnia zaczęła fantazjować na temat litra soku pomarańczowego w dowolnym opakowaniu, byle nadającym się do szybkiego opróżnienia. Po drodze jeszcze jest ujęcie wody pitnej dla Zakopanego i dobiegający stamtąd szum wody uznałam za wyrafinowaną torturę. Kiedy zeszłam ze szlaku, miałam już bez względu na cenę nabyć w restauracji coś płynnego, kiedy mnie oświeciło, że przecież w parku jest ujęcie wody pitnej. Ha! Zimny, źródlany płyn prosto (prawie) z potoku to było to. I do tego za darmo.

Pragnienie nie przesłoniło mi niesamowitego widoku na łąki w dolinie. Wiosenna zieleń traw była usiana intensywną żółcią jaskrów, plamkami niezapominajek i wielu innych kwiatów, których nazw nie znam, ale ich barwy mieściły się w spektrum od chłodnego różu przez fiolet po głęboki burgund. Obraz niesamowity i niesamowicie nieuchwytny, podobnie jak przestrzeń gór. Żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać tego bogactwa. Można tylko patrzeć i zachować ten obraz w pamięci. Z tej wyprawy zostawię sobie właśnie te łąki i obraz Kościelca.

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s