Bieg po Gęsiej

Gęsia Szyja to podstępny szlak. Niby niewysoko, niby łagodnie, ale ktokolwiek przeszedł się po tych schodach, zapamięta je do końca życia. Moje nogi w każdym razie nie były zachwycone tym, że zmusiłam je do zbiegania z tych jakże uroczych wygięć terenu. I nie chciały słuchać, że miałam dobrą motywację.

Prognozy zapowiadały jednogłośnie burze. Wykombinowałam, że jeśli rano będzie słonecznie, to do południa powinno przewisieć, więc dam radę przejść na Wiktorówki od Brzezin, podziwiając po drodze Polanę Waksmundzką i inne smaczki. Bo o ile samo wejście Doliną Suchej Wody jest dość monotonne, to od Psiej Trawki zaczyna się bardzo urokliwy szlak i, co istotne w długi weekend z Bożym Ciałem, mało uczęszczany.

Wszyscy idą na Halę Gąsienicową, a ja chyłkiem, boczkiem na Gęsią. Do tego we wspaniałych okolicznościach przyrody: podmokłe łączki, strumienie, po których można przejść po kamieniach a niekoniecznie mostkiem, przejścia po kamieniach, schodach, labiryntach korzeni, które wyglądają jak żyłkowania w oszlifowanym kamieniu. Przez klaustrofobiczny świerkowy lasek, który mógłby bez żadnego podrasowania służyć za scenografię do bajki o Babie Jadze, ale też przez otwarte przestrzenie, jak Polana Waksmundzka.

To moje ulubione miejsce postojowe. Kiedy jeszcze wypasano tu owce, polana była większa, teraz zarasta świerkami, których malachitowa zieleń spływa z Waksmundzkich Ścianek i wgryza się w jaśniejszy odcień traw. Mimo to łąka wciąż mieni się ich kolorami, szczególnie teraz, wiosną. Wędrujące po tej płaszczyźnie cienie obłoków i świetne miejsce widokowe na te cuda pod krzyżem – gratis.

Sam krzyż też wart spojrzenia:

20180602_101619

Ciemna plama na udzie Jezusa to ślad po kuli z partyzanckich czasów ostatniej apokalipsy. Ukrzyżowany wygląda, jakby z bólu zastygł po postrzale. Ile razy przychodzę, witam się z Gospodarzem, opieram na kamieniu obok krzyża, wyjmuję śniadanie, popijam herbatkę i tak sobie we dwójkę podziwiamy polanę. W milczeniu, bo i o czym tu gadać?

Potem jest troszkę wspinaczki na Przysłop Waksmundzki i szczyt Gęsiej Szyi. A potem był mój bieg, przy odgłosach grzmotów, choć jeszcze bez prysznica z deszczówki. Zależało mi na tym, żeby zdążyć na mszę o 12.00 u Pani Jaworzyńskiej, a jak Pan da, to jeszcze kupić oscypki. Pan dał jedno i drugie (wiadomo, zacny Pan).

Stojąc w kolejce po ser, zauważyłam fotkę na drzwiach bacówki:

20180602_111933

Z ciekawości zapytałam, czy to stały klient, czy z kategorii „Tych państwa nie obsługujemy”. Okazało się, że nie tyle klient, co gość, cytuję: „Zawsze punktualny i bardzo metodyczny”. Niedźwiedź przychodzi nocami i przeszukuje teren, w końcu zawsze jest szansa, że człowieki coś jadalnego zostawiły. Doświadczenie z gatunku średnio przyjemnych dla reszty mieszkańców Rusinowej, więc z tym większym szacunkiem zapakowałam nabyte oscypki do plecaka.

A tu zdjęcie kącika z drobiazgami od kosmetycznych, przez rzeźby muzykantów, raki po chomąto i stary aparat fotograficzny z dwoma obiektywami. Jest co podziwiać, kiedy stoi się w kolejce.

20180602_111919

Kropić zaczęło już jak szłam do kaplicy. Po drodze zasugerowałam panu, który udawał, że go nie widać, jak pali, że na polanie jest palarnia i nie musi kopcić (oraz śmiecić) na szlaku. W temacie śmiecenia – schodząc, natknęłam się na pozostawione widocznych miejscach śmieci, co mnie skłoniło do wniosku, że moi rodacy mają świetnie rozwinięte myślenie magiczne. „Jak położę odpadki w widocznym miejscu, to one same tak: puff! i znikną”. W końcu w mieście znikają, co nie? Tylko w Tatrach nie ma leśnych śmieciarzy. Serio.

Wracając do kaplicy: msza była na wypasie, bo i chór, i kantorka (z innej parafii), i siedemdziesięciolecie jednego z gości, na które przybyła jego wielopokoleniowa rodzina, a później, o 13.30, góralski ślub, więc do modlitwy do Królowej Tatr i błogosławieństwa przygrywała nam góralska kapela. Swoją ścieżką, pięknie ci młodzi wyglądali. Akurat na ich wejście do kaplicy (najpierw pannę młodą prowadziło pod ręce dwóch drużbów, potem pana młodego – dwie druhny) ustał deszcz i nieco się przejaśniło.

Miałam do pogadania z o. Cyprianem, więc zostałam zaproszona do kuchni, która tu pełni także rolę kancelarii. Tam w fotelu natknęłam się na ten rudy kłębek zadowolenia i nawet łaskawie zezwolił na pomizianie:

20180602_132900

Przy schodzeniu zaś dolało mnie tak, że spodnie miałam sztywne od wody, buty były mokre nawet wewnątrz, co więcej, przemókł nawet mój plecak a w nimi książki, które dostałam w spadku od o. Cypriana. Na szczęście tylko dwie i po wyschnięciu nadal nadają się do użytku.

Niedziela deszczowa i leniwa poza wieczornym spacerkiem. Prognozy niezbyt optymistyczne, ale może około środy się nieco rozpogodzi. Mam co czytać, więc przyjmuję to ze stoickim spokojem. Przy szumie deszczu dobrze się czyta.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s