[Tobbiana] Pistoia i odlot

Ostatniego dnia, jako że niewiele po południu musiałam jechać na lotnisko, pojechałyśmy z Gosią w pobliże. Rozumiem przez nie Pistoię. Miasteczko niezbyt popularne, ale zdecydowanie warto zobaczenia. To, co zobaczyłam, było dla mnie tylko jako przystawka. Rozbudziło apetyt i zostawiło łaknienie powrotu. Piękna romańszczyzna, sporo detali do pokontemplowania i przede wszystkim dzieje do poznania.

Zaczęłyśmy od kawy al banco, ja dorzuciłam do żołądka jeszcze czekoladę z pistacjami. Następnie Gosia zaprowadziła mnie do kościoła San Andrea. Romańska fasada z ciekawym ikonograficznie fryzem nad wejściem. Zadziwiła mnie taka od czapy spora głowa, porządnie już nadgryziona zębem czasu, ale skąd się tam wzięła, dowiedziałam się później.

Na razie była fasada i kryjące się za nią perełki, czyli figura św. Andrzeja dłuta Giovanniego Pisano i tegoż pana ambona. Do tej pory widziałam ją tylko na zdjęciach, na żywo jest jeszcze wspanialsza.

 

Mnóstwo symboliki, w którą wprowadziła mnie Gosia, do tego plastyczne i dotykające serca przedstawienie emocji. Scena rzezi niewiniątek przez siepaczy Heroda poraża. Tylko jedna płycina a można patrzeć godzinami na te twarze, całość kompozycji, harmonię. Także rozwiązania konstrukcyjne, które pozwoliły nadać całości lekkość pomimo realnej wagi marmurowego kosza (nie licząc wagi lektora oraz nie mówiąc o proboszczu czy biskupie). W Pistoi jest jeszcze kilka podobnych ambon, ale tylko ta ma w sobie tę pełną lekkości i dynamiki elegancję.

W kościele św. Andrzeja jest też piękny obraz przedstawiający męczeństwo patrona świątyni oraz krzyż przedstawiający Chrystusa jako Arcykapłana, w pięknej szacie. Podobny możemy oglądać w Krakowie w kościele św. Salwatora i tu muszę przyznać, że nie mamy się czego wstydzić. Pistoia oczywiście też nie. Nawet jeśli widać w absydzie ślad ostatniej wojny, której ugryzienie widać po szwach na murach i podmalówkach na fresku.

 

Gosia zwróciła moją uwagę na pięknie malowane organy. Nawet nie mając możliwości ich posłuchania (oczyma wyobraźni widziałam już przy nich Henryka Krawczyka oraz dominikańską scholę, oraz mszę po dominikańsku, masowe nawrócenia pod wpływem tej liturgii i muzyki, tłumy w kościołach… wrrróć, rozpędziłam się). W każdym razie moja przewodniczka oświeciła mnie, że w Pistoi były aż dwie szkoły organmistrzowskie i powstające tam instrumenty były słynne na cały kraj.

Zachwyciła mnie twarz Matki Bożej Pokornej, której obraz jest w bocznym ołtarzu, a także średniowieczne baptysterium. Tu też po raz pierwszy zobaczyłam kamienne płyciny, które kiedyś stanowiły okładzinę boczną ołtarza.

 

Idąc spacerkiem do kolejnego punktu programu, przeszłyśmy pod kolejną główką, tym razem wmontowaną w narożnik kamienicy. Dowiedziałam się, że jest to głowa zdrajcy. W ramach kary na wieczną wstydu pamiątkę jego podobiznę umieszczono w miejscach publicznych. Zapomnij, że zapomną.

Następnym punktem programu był (do niedawna) szpital – Ospedale del Ceppo. Pistoia także leży na szlaku pielgrzymkowym, sporo ludzi niegdyś wędrowało chociażby do kościoła św. Bartłomieja. W ospedale mogli się leczyć, podobnie jak mieszkańcy miasta. Instytucja okazała się bardzo przydatna szczególnie podczas fali zarazy w XIV w., czarnej śmierci niechlubnej pamięci. Fasada z podcieniami jest ozdobiona wspaniałym fryzem z ceramiki autorstwa Jacopa della Robbii. Przedstawiają uczynki miłosierne wobec ciała, a każdy obraz wymagałaby osobnej opowieści.

 

Stamtąd udałyśmy się na rynek a po drodze natknęłyśmy się na pistoiskiego miśka dzierżącego z mocą białoczerwoną kratownicę, herb miasta. Ogólnie lubią tu nasze barwy narodowe, bo szlaki turystyczne też są oznaczane białoczerwonym paskiem (poniżej przykład z Cinque Terra).

 

Trzecie zdjęcie to już z wnętrza sądu. Spodobała mi się ta dyskusja między miśkiem a chimerą.

Rynek miasta, mimo dobudowania współcześnie jednej pierzei, pozostaje spójny stylistycznie. Duży ratusz stojący fasadą w fasadę z sądem, do tego bocząca się na rynek katedra, wejściem zwrócona do baptysterium, a nie placu.

 

Jako ciekawostkę wrzucam zdjęcie porównania oryginalnej miary pistoiskiej z metrem oraz przełączkę, którą przechodzili rajcy na mszę. Mieli tam taką praktykę, że po wybraniu rady, zamykano ją na całą kadencję w ratuszu, żeby uniknąć przekupstwa i lobbingu. Ciekawa jestem, czy to działało, ale oczyma wyobraźni już widziałam takie rozwiązanie w naszym parlamencie, ale oczywiście z zakazem korzystania z mediów społecznościowych i kontaktów z dziennikarzami.

Piękne jest baptysterium, z basenem do chrztu dorosłych. Miejsce, szczególnie katedra, jest też miejscem, które powinien zobaczyć każdy fascynat camino de Santiago. Otóż patronem miasta jest św. Jakub. Na fasadzie jest umieszczona jego figura i każdego roku w uroczystość Apostoła strażacy ubierają ją w piękną, czerwoną pelerynę. Oczywiście nie zdejmując jej z fasady, więc jest cała celebra z tym związana, współcześnie ze współudziałem wysięgnika.

Ponadto w katedrze znajduje się przepiękny srebrny ołtarz św. Jakuba. Cały jest wykonany z tego metalu, więc waży prawie tonę. Gotycki, rojący się od postaci a w centrum znajduje się kopia (tak na moje oko) figury świętego z Santiago. Trzeba wykupić specjalny bilet, by wejść do kaplicy i obejrzeć go z bliska, ale i z daleka jest imponujący.

Obok katedry jest dawny pałac biskupi i urocza uliczka, którą dochodzi się do kościółka, którego najbardziej wyjściową fasadą jest bok (San Giovanni Fuorcivitas). A w środku rzeczy dwie, które mnie zachwyciły.

 

Pierwsze to podnóżki ambony. Lwy symbolizujące Lwa Judy, czyli Chrystusa, wyjątkowo niczego nie zagryzają. Stoją, chroniąc między swoimi łapami owieczki. Przynajmniej ja tak to widzę. I wzrusza mię to.

Druga to cudowne Nawiedzenie autorstwa della Robbii. Rzeźba składa się z czterech części, czego, jak widać, nie widać. Najwspanialsze jednak jest to uchwycenie relacji między tymi dwiema kobietami, tak różniącymi się wiekiem. Łączy je jednak ta sama tajemnica: spotkania z Bogiem. I ta sama dojrzałość. Piękno dopieszczonych detali, doskonałość linii przecząca oporowi ceramiki, z której rzeźba jest wykonana, jej wspaniała biel a przede wszystkim dynamika spotkania. Do tego rzeźba jest wspaniale wyeksponowana.

Z kościółka pobiegłyśmy na miejsce, gdzie byłyśmy umówione z ks. Krzysztofem, i wróciliśmy do Tobbiany na pyszne risotto z grzybowym sosem, do którego podano białe wino z Orvieto. A na deser lody owocowe z pysznym mlecznym limoncello autorstwa Gosi (oba składniki).

Zostało tylko dopakowanie się, pożegnanie z ks. Krzysztofem (wybierał się z parafianami na wycieczko-pielgrzymkę) i podróż na lotnisko. Bramki przeszłam znów bez problemów, znów było lekkie opóźnienie a potem lot. Powrót na ojczystą ziemię poczułam intensywnie, bo samolot wylądował z wielkim naciskiem na fakt, że ląduje. Idąc przez port lotniczy w Balicach na przystanek, stwierdziłam, że nie mamy się czego wstydzić. Piękny i nowoczesny budynek, dobre połączenie z miastem. Trzeba będzie z niego zacząć bardziej intensywnie korzystać.

Od powrotu minął prawie tydzień, ale nadal Włochy siedzą w mojej pamięci i emocjach. Bardzo jestem wdzięczna Gosi i ks. Krzysztofowi za przekonanie mnie do podróży a przede wszystkim za gościnę. Wspaniały prezent, już ja im go popamiętam 😀

Zapraszam na bloga Gosi, szczególnie fanów piękna i Włoch oraz tych, którzy chcą nimi zostać: Toskańskie zapiski spełnionych marzeń.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s