Kiedy br. Gwala był w klasztorze św. Józefa, wokół były jeszcze pola a w obrębie terenu klasztornego mieścił się chlewik z radośnie pokwikującymi szyneczkami in potentia oraz obórka z kilkoma czteronożnymi źródłami mleka. W budynku wzniesionym przed wojną, który był zaledwie fragmentem dużego założenia, które miało mieścić klasztor, dom formacji i ośrodek intelektualny w postaci Instytutu Tomistycznego, mieszkali teraz oprócz braci także dokwaterowani świeccy.
Są to najcięższe lata komunizmu w Polsce: 1949–1956. O źródła trudno, w archiwum prowincji nie ma prawie nic, więc liczyłam, że może znajdę coś w Warszawie. Tu głęboki ukłon i serdeczne podziękowania należą się o. Darkowi Kantypowiczowi, który załatwił mi potrzebne zgody, nocleg i poświęcił kilka godzin swojego cennego czasu na przekopywanie się ze mną przez zawartość archiwalnych szaf.
O Gwali znalazłam niewiele, choć ułowiłam kilka cennych źródeł zawierających informacje na temat tzw. kontekstu, czyli tego, co działo się w tamtejszym klasztorze. Spośród braci konwersów dominującą tam postacią, i to przez całe dziesięciolecia, był kto inny – br. Paweł Leszcz.
Wstąpił tuż po wojnie, w 1946 r. Kolejne śluby składał razem z br. Janem Dobkiem. A trzeba powiedzieć, że zaraz na początku bycia w zakonie zaliczyli falstart. Otóż ich pierwsze śluby czasowe, czyli te, od których liczy się zwyczajowo okres bycia zakonnikiem, okazały się nieważne. Po prostu nie dopatrzono warunków kanonicznych ustanowienia magistra konwersów, których ich dopuścił do ślubów. Skończyło się na tym, że obaj musieli oświadczyć kilka miesięcy później, że podtrzymują złożone śluby i nadal chcą pozostać dominikanami. W obu teczkach personalnych zachowały się te deklaracje, których szczególną wartość stanowi to, że wypełnili je starannie życiem, co do ostatniej, powtórzonej litery.
Brat Paweł trafił do Warszawy dwukrotnie, za drugim razem niewiele przed tym, jak Gwala został przeniesiony do Poznania. Za pierwszym razem przeznaczono go do pracy w kuchni. Wkrótce okazało się, że jest chory na stawy. Zachował się list, w którym brat pisze do przełożonego z prośbą o zmianę obowiązków, wskazując na pogarszający się w szybkim tempie stan zdrowia a przede wszystkim własną, wynikającą z choroby, malejącą przydatność do pracy w kuchni.
Po niecałych dwóch latach stan był na tyle poważny, że zdecydowano o wysłaniu go na leczenie do Buska Zdroju. Zachowana opinia lekarska z naciskiem mówi, że brat nie może pracować tam, gdzie jest wilgoć, do tego na posadzce z zimnego betonu, bo zostanie kaleką. Ponadto jedna kuracja, nawet przeprowadzona „bardzo dobrymi, zachodnimi zastrzykami”, nie była w stanie pomóc i medyk zalecał co najmniej trzy.
Przełożony najwyraźniej ostatecznie to przemyślał i br. Paweł trafił do zakrystii, a tam okazało się, że ma pewien talent. Bardzo przydatny dla zakrystianina, a jeszcze bardziej dla prowincji.
W latach pięćdziesiątych coraz wyraźniejszy staje się spadek powołań. W prowincji powstaje rada, która ma się zająć tą kwestią. Dokumentacja jej działań zachowała się w bardzo szczątkowej wersji, ale pozwala stwierdzić z całą pewnością jedno: do budzenia powołań postanowiono wciągnąć braci konwersów. Często pracowali oni w zakrystiach, mieli przez to kontakt z ministrantami, a także tworzyli i opiekowali się grupkami facetów w bieli (copyright nazwy DA Beczka).
Zachowana na Służewie spuścizna br. Leszcza w olbrzymiej części składa się ze zdjęć. A na nich widzimy kolejne pokolenia, bardzo liczne, ministrantów i lektorów, zaś w centrum ich grupy zakrystianina. Potrafił wciągnąć chłopaków do posługi i zatrzymać przy ołtarzu, czasem nawet na całe życie. Mam na myśli to, że z jego duszpasterstwa wyszły powołania kapłańskie, w tym dominikańskie.
Nic dziwnego, że w latach sześćdziesiątych, po soborze, zaproszono go do współpracy ze wspomnianą radą promocji powołań. Był też kilkakrotnie wybierany do rady klasztoru na Służewie i ogólnie cieszył się dużym szacunkiem, a nawet podziwem ojców.
Był też opiekunem grupy osób, która nie wygląda mi na ministrantów – nie wiem, czy było to jakieś stałe duszpasterstwo, ale zachowały się zdjęcia z kolejnych sylwestrów, na których widać coraz dojrzalszych świeckich i coraz starszego br. Pawła.
Z okruchów, jakie się zachowały w archiwum, są jeszcze starania o wyjazd do Rzymu. Brat podjął je w 1966 r., kiedy dostał zaproszenie od konwersa z Polski pracującego w rzymskim klasztorze, br. Stanisława Szalasta. Najpierw zgody odmówił prowincjał („millenium chrztu Polski, ktoś musi to ogarnąć organizacyjnie, będzie mnóstwo pracy”), kiedy jednak millenium się przetoczyło, władze zakonne zgodziły się na podróż. Co więcej, prowincjał, o. Kasznica, napisał nawet do socjusza generała zakonu, o. Maćkowiaka, list polecający dla br. Leszcza. Czytamy w nim o wieloletniej gorliwej pracy oraz wzorowej postawie zakonnej polecanego – trzeba przyznać, że piękna laudacja.
Wtedy jednak zapewne okoniem stanęły władze państwowe, bo br. Paweł wyjechał, to fakt, ale dopiero w 1972 r. Cóż, w tamtej rzeczywistości każdy pracujący z młodzieżą w Kościele z definicji mógł być przydatny jako donosiciel, a na pewno był podejrzany i wywrotowy. Pobyt w Wiecznym Mieście i koszty przejazdu pokrył „rzymianin”, więc te kilka dni na południu były zapewne dla br. Leszcza czystym wypoczynkiem, szczególnie po tylu latach starań o wyjazd.
Druga podróż, o której wiem, to pielgrzymka do Fatimy (1996 r.) po peregrynacji figurki MB Fatimskiej. Brat sporo się przy tym wydarzeniu napracował, więc postanowił odwiedzić Mateczkę w Jej sanktuarium. Zachowała się pełna emocji i energii zgoda przeora (kto zna o. Marka Pieńkowskiego, domyśli się, skąd taka forma) i akceptacja prośby ze strony prowincjała. Tu też sporo dobrych słów i ogólnie o bracie, i o jego pracy przy peregrynacji.
Brat zmarł na początku XXI w. i jest pochowany na służewskim cmentarzu. Do dziś wspominany jest z podziwem, choć danych do jego biogramu trzeba by szukać raczej w pamięci jego wychowanków niż archiwach – tam zostało niewiele. Między innymi zdjęcie grupowe braci konwersów, chyba ze wspólnych rekolekcji, ale na pewno z Tarnobrzegu, o czym świadczy pieczątka fotografa na odwrocie. Brat Gwala i br. Paweł stoją koło siebie, w najwyższym rzędzie. Świetny duet.