Badania co prawda hamerykańskie, ale myślę, że wnioski mogą mieć zastosowanie i u nas. Zbieranie materiałów trwało dwa lata, objęło grupę 214 ludzi, którzy odeszli z Kościoła katolickiego i z których 87 % deklaruje, że jest to ich ostateczna decyzja. Wyniki opublikowały wczoraj St. Mary’s Press do spółki z The Center of Applied Research in the Apostolate (Georgetown University).
Pierwsza istotna informacja to ta, że 74 % grupy to osoby, które podjęły decyzję o odejściu w wieku między 10 (!) a 20 rokiem życia. To pokazuje, jaki wiek jest najbardziej „drażliwy” religijnie, ale też, że poważne pytania o wiarę i Boga zaczyna się zadawać sobie bardzo wcześnie.
Wyróżnione zostały trzy postawy będące motywacją do odejścia:
- Zraniony (injured) – osoba, która przeżyła traumatyczne wydarzenie, w którym Bóg wydawał się nieobecny (jako przykłady podawano rozwód rodziców, śmierć kogoś bliskiego, ciężka choroba). Pomimo modlitw nic się nie zmieniło, więc zrodziła się wątpliwość, która ostatecznie spowodowała odejście od wiary.
- Dryfujący (drifter) – osoba, która ma problemy z pogodzeniem bycia katolikiem z codzienną rzeczywistością, a nie widzi jakiejś szczególnej wartości w byciu członkiem Kościoła katolickiego. Tu można chyba odnaleźć obraz ziarna rosnącego razem z cierniami z Jezusowej przypowieści o siewcy – za czasem „sprawy tego świata i ułuda bogactwa zagłuszyły” ziarno słowa. Tu badacze dużą rolę przypisują postawie rodziców nie mogących lub nie potrafiących wytłumaczyć, czemu akurat katolicyzm. Często odpływają tak całe rodziny i dzieje się to bez ich większego udziału, po prostu biernie się poddają rzeczywistości.
- Dysydent (dissenters) – osoby aktywnie negujące określone punkty w nauczaniu Kościoła i na tej podstawie opierające swoją decyzję odejścia z niego.
Bywa też tak, że ktoś przechodzi przez przyjęcie tych postaw po kolei: trauma prowadzi do braku zaangażowania a ten do szukania twardych argumentów za odejściem. Interesujące jest też to, że zaledwie 2% respondentów odpowiedziała, że powodem ich odejścia były afery pedofilskie w Kościele w USA. Tak pod prąd tego, co jest utartym w mediach sloganem.
Nie opisuję tego, żeby oskarżyć odchodzących. Dla mnie raczej to lekcja, czego brakuje (lub może brakować) w Kościele i na co powinniśmy zwrócić uwagę. Amerykańscy badacze skupili się we wnioskach na braku przestrzeni do wypowiedzenia wątpliwości, ale bez lęku przed potępieniem, że w ogóle się je ma (doskonała większość odchodzących nie rozmawiała na temat swoich wątpliwości z nikim). Jest to o tyle ciekawe, że np. 1/4 ankietowanych chodziła do katolickich szkół. Z kolei w życiu 28% katolicyzm był nominalny: nie chodzili nawet na niedzielne msze; tych uczestniczących w liturgii regularnie było 17%.
Czytając te wyniki, słyszałam z tyłu głowy słowa C.S. Lewisa na temat tego, że za czasów jego młodości (kiedy tracił wiarę, zresztą mniej więcej w tym samym przedziale wiekowym) jeszcze trudniej było o kierowników duchowych, niż w czasach, kiedy ją odzyskiwał. A to z kolei przywołało słowa Benedykta XVI z jego pielgrzymki do Polski, że ksiądz ma być przede wszystkim specjalistą od duchowości i liturgii, bo resztę mogą zrobić za niego inni.
Moje wnioski z tych badań są następujące: jeśli chcemy zatrzymać odpływ młodych, ale nie tylko, z Kościoła, trzeba dwóch rzeczy.
Pierwszą z nich są dobrze wykształceni i przede wszystkim: wyrobieni duchowo kapłani. Ludzie, którzy mają za sobą wiele kryzysów, posmakowali gorzkiego chleba nocy ciemnych, nie uciekają od swoich słabości, ale też im nie ulegają. Ludzi w permamentnej formacji. Specjalistów od relacji z Panem Bogiem. W dodatku dyspozycyjnych. To ksiądz jest najbardziej na świeczniku; to on jest kojarzony jako specjalistą od ducha, więc on musi być w tym fachowcem. I to fachowcem, który się nie gorszy, bo pamięta o swojej kruchości.
Drugą są małe wspólnoty, w tym rodziny. Domowy Kościół to nie tylko nazwa wspólnoty rodzin z kręgu duchowości oazowej. To nie jest też tylko kościółkowy slogan. Rodzina ma być małym Kościołem, przestrzenią, w której można mieć i wypowiadać wątpliwości, dzielić się radością wiary, wspólnie cierpieć i wspólnie wzrastać. Dlatego taki nacisk na jej trwałość, zdrowie relacji i religijność kładł św. Jan Paweł II i kard. Wyszyński. Tym samym jeśli chcemy zatrzymać młodych, trzeba formować dorosłych a na to Kościół w Polsce nie ma za bardzo pomysłu. Mam tu na myśli tych dorosłych, którzy są dryfującymi – powoli acz nieubłaganie – na zewnątrz. Małe wspólnoty to też grupy duszpasterskie, bractwa, fraternie III Zakonów – ludzie zjednoczeni wokół Chrystusa, ale też znający się nawzajem i wspierający. Warto byłoby je promować.
Ani jedno, ani drugie to nic nowego. Wiem. Pozostaje też pytanie, jak dotrzeć do ludzi, którzy nie chodzą na msze lub chodzą sporadycznie, żeby im pokazać, że Kościół nie jest taki straszny/głupi/pazerny. Jak rozbić te bańki, w których tak nam miło i wygodnie. I to pytanie do każdego z nas, katolików. Pytanie o nasze wywiązywanie się z misji głoszenia Chrystusa.
podstawa źródłowa tekstu: https://www.catholicnewsagency.com/news/why-do-some-young-people-leave-the-church-a-new-study-investigates-35699?platform=hootsuite