[Gwala] Jak to w Poznaniu [się] było

Pociąg jechał z Przemyśla, więc podtrzymał tradycję PKP i był opóźniony. Na szczęście tylko 20 min. Przynajmniej z takim właśnie poślizgiem dotarłam w piątek do Poznania. Stresu troszkę było, bo o. Michał zastrzegł, że ma gęsto wypełniony obowiązkami wieczór, a tylko on mógł mi udostępnić to, po co przyjechałam – kronikę i Liber consiliorum klasztoru.

Brat Gwala był asygnowany do Poznania w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. O tym, jak dużej presji poddawana była wtedy mieszkająca tam wspólnota dominikanów, świadczy brak kroniki z lat 1950-1959 i późniejszy zapis wyjaśniający milczenie: „Ciąg dalszy kroniki urwał się z powodu coraz trudniejszych warunków pracy, gróźb i szantaży władz państwowych, szykan i pogróżek UB oraz Urzędu ds Wyznań”. Bracia doskonale rozumieli głęboką mądrość radzieckiego Wschodu: „Nie myśl. Jeśli myślisz, nie mów. Jeśli mówisz, nie pisz. Jeśli piszesz, nie podpisuj. Jeśli podpisałeś… to się nie dziw”. Nie mogli przestać myśleć i mówić, ale przestali pisać.

Pewnie zapytacie: jak mogłam korzystać z kroniki, której nie ma? Jest ta z 1959 r. i to już mi dało pewne światło na to, czemu Poznań nie chciał odesłać Gwali do Krakowa. Ponadto są zapiski, wyżej cytowane, w pierwszym, urwanym tomie kroniki. Swoją drogą zawiera on wspaniałą historię początków tego klasztoru i kościoła, m.in. bronienie go przed szabrem, jak Niemcy się wycofywali (notorycznie zapisywani przez kronikarza małą literą, tia…), handel wymienny z szarytkami paramentami liturgicznymi, odnajdywanie krakowskich kielichów i monstrancji zachomikowanych przez Niemców w Poznaniu i inne takie. Trzyma w napięciu i nabrałam mnóstwa sympatii do o. Dobeckiego, który wiele samego siebie zainwestował w powojenne początki.

Jest też Księga rad. Co prawda zapiski w niej też oszczędne bardzo, ale potwierdza obecność br. Gwali, jest nawet podana posługa, jaką mu przydzielono (co prawda napisane to jest tak, że będę się musiała bawić w deszyfranta). Jest też kilka informacji na temat zmian w życiu klasztoru, np. wprowadzenie sobotniej wieczornej mszy, która „liczy” się za niedzielną (1956 r.), czy wprowadzenie po soborze do rady klasztoru przedstawicieli braci kooperatorów (1969). Widać też, jak mało było w pewnym momencie powołań – zaraz po wojnie był duży napływ, a potem zaczyna być słabo. Szczególnie, jeśli chodzi o braci konwersów/kooperatorów.

A skoro już byłam w Poznaniu, to wspięłam się na trzecie piętro, czyli do biur wydawnictwa, porozmawiałam oraz wyłudziłam kawę z ekspresu. Mnie pokonał złożonością, Agnieszka, chociaż go nie używa, zdołała nakłonić go do współpracy. Poszłam też na adorację. Teraz wiszący w kaplicy, gdzie wystawiony jest Najświętszy Sakrament, obraz Matki Bożej Różańcowej ma dla mnie większe znaczenie. To przed nim przez ponad rok modlił się w Tarnopolu wtedy jeszcze Walenty pracujący w dominikańskim kościele jako kościelny. Pod koniec wojny bracia wywieźli obraz przezornie do Lwowa a potem dalej na Zachód i Bogu dzięki.

W sobotę rano trafiłam na mszę odprawianą przez o. Bartnika i było to dobre doświadczenie. Przed mszą br. Szymon gromko zapytał, czy ktoś przeczyta, więc radośnie się zgłosiłam. W promocji dostałam do czytania psalm, a ojciec zastrzegł dla siebie Alleluja, bo Alleluja ma być śpiewane. Więc zaśpiewał.

Potem śniadanko i towarzyszące mu bardzo miłe pogaduszki (o. Paweł – prokurator a taki ludzki… 🙂 ). I powrót do lektury, a dokładnie fotografowania źródeł, bo na robienie notatek nie było czasu. Na szczęście udało mi się skopiować wszystko, co wydało mi się ciekawe, a przy okazji dokształcić się z historii nowego siedliska OP. Stare przejęli jezuici i podobno nie bardzo są tym teraz zachwyceni, bo mury ciągną wilgoć z dawnego koryta Warty i budynki bardzo podupadają. Przy odrobinie talentu do teorii spiskowych można by było stworzyć opowiastkę o tym, jak to generał dominikanów na początku XX w. wpuścił w Poznaniu Towarzystwo Jezusowe w kanał, ale może nie pójdę tą drogą…

Miałam okazję zobaczyć stary klasztor i kościół OP, kiedy jechaliśmy z o. Piotrem na pyszną kawę i rozmowy okołobiznesowe z tendencją do zbaczania w rejony pt. „A co u ciebie słychać?”. Dzięki niej odświeżyłam też moją wiedzę na temat Jeżyc. Byłam przekonana, że to dzielnica w typie warszawskiej Pragi czy krakowskiej Nowej Huty. A tu się okazało, że „tam teraz łatwiej dostać humus niż po zębach”, jak mnie oświecił mój rozmówca. Hipstersko, znaczy się. Następnym razem muszę się udać tam na zwiedzanie. Na marginesie – polecam kafejkę „bardzo”: minimalistyczny, ale przytulny wystrój, bardzo fajny ogródek w okresie letnim (z fioletowym królikiem!); co prawda nie Jeżyce, ale też warto.

Ojciec podrzucił mnie potem pod Chlebak oficjalnie zwany Avenidą. Pożegnaliśmy się, nabyłam prowiant na podróż i… znów czekałam na opóźniony pociąg. Nie ma to jak przywiązanie do tradycji.

Materiały przywiozłam, teraz trzeba to opracować dokładniej. Najważniejsze, że jest co czytać i wiem, czego w klasztorze nie ma, a także gdzie mniej więcej tego szukać. A Poznań bardzo warto było odwiedzić, zdecydowanie 🙂

Jedna myśl nt. „[Gwala] Jak to w Poznaniu [się] było

  1. Wieczorna msza sobotnia z formularza niedzielnego to raczej od 1965 r. (Stolica Apostolska udzielała na to zgody od 1964 r.)

    Dziękuję za okupacyjne ciekawostki z kroniki i pozdrawiam Panią!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s