Wspaniała bajka dla dorosłych: dynamiczna, kolorowa, pięknie zanimowana (choreografię mam na myśli). Moim zdaniem powrót do starej stylistyki musicalu, w której kluczem była dobra zabawa i efektowność, scenariusz był potrzebny, ale jako drzewko, na którym miały zawisnąć wszystkie błyskotki, łańcuchy i, przede wszystkim, błyskające światełka. Dużo błyskających światełek. Cała ta masa przesłania defekty stelażu a w przypadku tego filmu na tyle skutecznie, że z przyjemnością jeszcze raz obejrzę całość.
Skutecznie też wpływa na uczucia, bo to ciastko nie jest mdłe – to raczej ładnie polukrowany pierniczek na tyle dobrze doprawiony przyprawą korzenną, że potrafi doprowadzić do łez i zapiec na gorzko. Wybaczam nawet walenie prawie po oczach równościową narracją, w końcu jeden z bohaterów ma rację: dostrzeżenie w każdym jego unikalnej wartości jest dowartościowaniem człowieczeństwa.
Muzyka jest świetna, choć stylistycznie to wiek XXI, a nie XIX. Moim nieskromnym zdecydowanie lepsza niż w „La la land” – ma w sobie fajną dynamikę, jest bardzo energetyczna (uczciwy pop). Hugh Jackman i partnerująca mu Michele Williams są świetni, a wyraźnie pokazanie ich wieku tylko dodaje granym przez nich scenom uroku, szczególnie tej nad morzem. Nawet Zac Efron okazuje się całkiem niezłym aktorem. Daleko mu do Jackmana (fascynuje mnie plastyczność jego mimiki), ale serio daje radę. Zresztą scenariusz przewidział dla niego dwie genialne sceny i w obu dał radę. Wielki ukłon w stronę dziewczynek, które grały córki Barnuma: są cudownie naturalne i jednocześnie pięknie niosą swoje role.
Estetyką obraz przypomina trochę „Moulin Rouge” i ma w sobie dynamikę tego filmu, choć opowiedziana historia nie jest tak dramatyczna. Wzrusza jednak podobnie – panie obok mnie też wyciągnęły chusteczki i pociągały nosami, chociaż nie wykazywały wcześniej objawów przeziębienia.
Dobry film do resetu i jako propozycja na randkę. Jest tylko jeden warunek: trzeba go potraktować jak show tytułowego bohatera – z dystansem, przymykając oko na naciągane efekty i nie oczekując głębi. Po spełnieniu tych wymagań daje radę. Nawet bardzo daje.
PS
Byłabym zapomniała: w ramach reklam przed seansem pokazano zwiastun serialu o polskiej historii, chyba produkcja TVP. O jakie straszne! Żenada na sterydach. Od czasu niesławnej ekranizacji „Wiedźmina” czegoś takiego nie było, a zapowiada się jeszcze gorzej niż tamten wykwit polskiej tfurczości filmowej. Jak dobrze, że nie mam telewizora.