Smak, którym są włókna duszy

Fraza, rzecz jasna, z mistrza Herberta, jednak nie będzie politycznie ani nawet dwudziestowiecznie. Będzie o „Katedrze” Huysmansa.

Autor jest jednym z najbardziej znanych francuskich pisarzy drugiej połowy XIX w. Podobnie jak wielu ówczesnych twórców we Francji zaczął od dekadencji, by skończyć jako gorliwy katolik. „Katedra” należy do tej ostatniej fazy jego twórczości i jest namacalnym dowodem, że odzyskana wiara ani nie pogorszyła jakości warsztatu pisarza, ani nie odebrała mu ostrości języka w punktowaniu tego, co go raziło w katolicyzmie.

A raził go głównie kicz.

Żeby nie byc gołosłowną: „[…] naprzeciwko niej oleodruk, na którym Chrystus z uprzejmym wyrazem twarzy ukazuje niedogotowane serce krwawiące strużkami żółtego sosu” (s. 225); „Czy to nie potworne, że w pełni szartrejskiej bazyliki nie da się wysłuchać prawdziwej monodii? […] Ach, te napowietrzone śpiewki, które pęcznieją w dziecięcych kryształowych gardłach, i te jarmarczne refreny, które odbijają się hałaśliwą jarmarczną czkawką!” (s. 131); „Aby dzieło poruszyło masy, trzeba było, aby pisarz wyznaczony do tej pracy [promowania objawień] był zdolnym organizatorem, lecz również człowiekiem pozbawionym osobistego stylu, jakichkolwiek nowych myśli. Jednym słowem beztalencie”.

A jednocześnie czuje się w opisach potężny szacunek do prostych ludzi i ich religijności, więc to nie pycha i przeestetyzowanie klerka. Szczególnie że ostro krytykuje też zdewocenie, czyli kicz w dziedzinie duchowości, jak i zadufaną głupotę, czyli kicz intelektualny.

I jak tak czytam jego książkę, tym mocniej narasta we mnie przekonanie, że wszelkiej maści twórcy katoliccy nie mogą sobie pozwolić na pójście za odbiorcą. Owszem, to się dobrze sprzeda (albo i nie), ale w sztukę chrześcijańską wpisany jest integralnie element wychowawczy. Ona ma zmieniać odbiorcę, kształtować jego wrażliwość – nie na odwrót. Owszem, czytelność dzieła wymaga wzięcia pod uwagę sposobu komunikacji odbiorcy, ale to trzeba wyważyć. Odbiorcę da się ukształtować, głęboko w to wierzę.

Kiedy czytałam „Pasję Michała” Marcina Brzezińskiego, moją uwagę zwróciły metody wychowawcze stosowane przez rodziców bł. Czartoryskiego. Wszystkie ich dzieci miały kontakt ze sztuką z najwyższych półek. Jeśli nie bezpośrednio, to za pośrednictwem albumów. Przemyślnie dobierane lektury wprowadzały w pewną sferę wspólną ówczesnych elit, ale też kształtowały gust czytelniczy i przekazywały wartości. To wszystko sprawiało, że nie tylko na pierwszy rzut oka potrafili mniej więcej zadatować widziane dzieło sztuki bądź architektury, ale też umieli odróżnić dobrą literaturę od złej, coś, co jest tylko wydmuszką, od czegoś niosącego treść.

Ktoś, kto posmakował harmonii włoskich bazylik, muzyki liturgicznej polskich dominikanów (tak, tak, lokowanie produktu) lub lektury książki napisanej tak, że jej czytanie sprawia po prostu przyjemność (i nie chodzi o wciągającą narrację), będzie chciał więcej. Będzie intensywnie czuł rozziew między tym, co mu się serwuje, jeśli serwuje mu się kicz, a tym, czym to może być. Ale najpierw musi posmakować.

Nie mam pojęcia, jak nakłonić ludzi do smakowania piękna. Jestem jednak przekonana, że to konieczne. To przedsionek kontemplacji, szkółka powszednia głębi modlitwy.

I „Katedra” w zasadzie z tego wyrasta i tego dotyczy. Mnie zachwyca. Więc polecam.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s