Jak się tak głębiej wniknie w perykopę o płaceniu podatku ze słynnym „oddajcie cezarowi, co należy do cezara, a Bogu, co należy do Boga” (Mt 22, 15–21), to Jezus okazuje się być świetnym krytykiem teatralnym.
Serio.
W tym, jak Mateusz Ewangelista skonstruował opowieść, cały czas przewija się antyczny teatr i to na wielu poziomach. Jestem pewna, że nie ja pierwsza to zauważyłam, ale i tak się podzielę moim odkryciem.
Najpierw krótkie przypomnienie konstrukcji dramatu antycznego: stawiamy bohatera przed wyborem, w którym każde rozwiązanie skończy się źle. Ląduje on w tej nieprzyjemnej sytuacji z woli Parek tudzież innego bóstwa i zasadniczo nie ma ucieczki.
Moment decyzji musi być tak rozegrany, żeby prowadził widza do kryzysu emocjonalnego, a ten do katharsis, czyli oczyszczenia. Polega ono na odsłonięciu się w sercu oglądacza prawdy o nim samym. Ma nastąpić w nim wgląd w motywacje i resztę wewnętrznego oprogramowania.
W Ewangelii najpierw mamy faryzeuszy w roli Parek tudzież złośliwych demiurgów: zirytowani obsadzeniem ich w roli niewdzięcznych poddanych odrzucających zaproszenie króla na ucztę (perykopa wcześniej), posługują się uczniami i zwolennikami Heroda, dążąc do postawienia Jezusa w sytuacji klasycznego tragicznego wyboru. Wysłannicy zaczynają odgrywanie swojej roli od kunsztownego captatio benevolentiae, a mówiąc po współczesnemu: przykadzenia pytanemu, żeby o-tumaniony pochlebstwami łatwiej dał się złapać.
Nazywają go mistrzem, mówią, że jest prawdziwy i drogi Bożej w prawdzie naucza. Co jednak najważniejsze dla tej interpretacji, używają określenia prosophon, czyli osoba, ale też teatralna maska: Jezus ma być tym, który nie zwraca uwagi na maskę/osobę człowieka, ale przyjmuje azymut na prawdę.
Po czym pada pytanie o podatki, które ma zrodzić kryzys prowadzący do katharsis.
Tymczasem odpowiedź Jezusa brzmi (w bardzo, bardzo dalekiej parafrazie): „Misie drogie, kiepscy z was aktorzy. I ten pomysł scenariuszowy też słabiutki, oj słabiutki…”. Dosłownie zaś zaczął od stwierdzenia: „Czemu wystawiacie Mnie na próbę, obłudnicy?” (Mt 22, 18).
Pojawiających się w słowach Pana hypokrytes nie da się przełożyć bezpośrednio na współczesne polskie ‚hipokryci’. W Jego czasach to określenie w podstawowym swoim sensie oznaczało po prostu ‚aktorzy’. Nosili oni maski, więc role były przez nich odgrywane spod spodu (hypo). Już tym określeniem Pan, po pierwsze, potwierdza, że rzeczywiście jest świadom masek i nie zwraca na nie uwagi, po drugie, jasno daje odczuć pytającym, że jest świadomy ukrytych pod „maską” posłańców prawdziwych aktorów (napisałabym „animatorów”, ale jeszcze Oaza się oburzy 😉 ), po trzecie, nie jest zainteresowany angażem do tego spektaklu.
Zamiast doświadczać tragicznego rozdarcia i podążać ku mrocznemu przeznaczeniu, każe przynieść monetę. Pada pytanie o obraz i podpis, a kiedy „maski” odpowiadają zgodnie z prawdę, do kogo przynależy wybita na denarze buźka i imię, każe oddać ją właścicielowi. I tak katharsis Jezusa, czyli próba wpakowania Go w polityczne rozgrywki, poszła się paść. Dziura w scenariuszu jak nic.
Ale Pan dodaje, że mają też coś, co przynależy do Boga i Jemu ma być oddane. To moment, kiedy następuje katharsis, ale aktorów. Ostatecznie wychodzą z roli, bo Jezus fraza po frazie odsłonił ich kłamstwa: wysługiwanie się faryzeuszy innymi w wykonywaniu brudnej roboty, obłudę tytułu prawdziwego mistrza – tytułują Go tak, ale całe ich zachowanie świadczy, że nie wierzą w to, co mówią (zapętlenie absurdu płynącego z fałszu jest tutaj piętrowe!), brak zainteresowania merytorycznego odpowiedzią na postawione pytanie, wreszcie fałsz motywacji stojącej za niechęcią do podatków, a dokładniej wycieranie sobie Bogiem i religią ust, gdy tymczasem chodzi o kasę i wpływy.
A co należy do Boga? Klasyczna interpretacja tej perykopy by Tertulian mówi, że człowiek. Warto też zajrzeć do Izajasza, który przekazuje słowa Boga o niechęci do fałszywych ofiar i gorącym pragnieniu szczerego, płynącego z serca kultu (zob. Iz 1, 11–19). Dobrze to uzupełniają pierwsze trzy strofy Hymnu o miłości św. Pawła (zob. 1 Kor 13, 1–3).
Ta perykopa tak naprawdę jest opowieścią o pozorach i prawdzie; fałszywych wątpliwościach i szczerym oddaniu; o wystawianiu Boga na próbę przez zadawanie Mu akademickich pytań bez zainteresowania odpowiedzią, za to z chęcią wykorzystania ich jako motywacji do odwrócenia się od Niego albo przynajmniej zachowania stosownego dystansu. Po mistrzowsku pokazuje też, jak Jezus nie daje się wikłać w manipulacje – patrzcie i uczcie się. Warto.