plakat z http://www.filmweb.pl
Na ten film do kina wyciągnęły mnie dwa nazwiska: Judi Dench i Stephen Frears. Pierwsza jest dla mnie, obok m.in. Maggie Smith i Helen Mirren, wspaniałym wzorcem, jak się z klasą starzeć. Do tego w tym filmie znów daje popis rewelacyjnej gry aktorskiej, ale także olbrzymiej odwagi. Film jest pełen zbliżeń na twarz, oświetlenie ani makijaż jej nie oszczędzają – pokazanie z taką otwartością wieku i tego, co się dzieje z ciałem, z którego szybko, coraz szybciej wycieka czas, to naprawdę akt odwagi. Tu też głęboki ukłon w stronę charakteryzatorów, którzy pokazali starzenie się bardzo dosadnie, umieranie zresztą też.
Stephena Frearsa cenię przede wszystkim za dwa filmy: Niebezpieczne związki z Glenn Close i Johnem Malkovitchem oraz Królową z Helen Mirren. Oba zagrane z nerwem, ale bez szarży, z lekkością, świetnie wyważone. Byłabym zapomniała! I jeszcze Boska Florence! Też kawałek fajnego kina. Ten reżyser, poza umiejętnością pracy z najlepszymi aktorami i wyciskania z nich tego, co najlepszego mają do zaproponowania, ma też specyficzne poczucie humoru – dyskretne przymrużenie oka, nieco farsy, bardziej Benny Hill niż Monty Pythoni. I będąc bezlitosny dla wad swoich postaci, nigdy wobec nich samych nie jest okrutny.
Oglądając dziś Powiernika…, odkryłam jeszcze jeden powód, dla którego warto było zobaczyć ten film. Dobrze zagrał Ali Fazal, czyli filmowy Abdul Karim. Jest w jego postaci chłopięcość, która tłumaczy fascynację, jaką obdarza go Wiktoria. Jednocześnie jest też mądrość i prawdziwość, także dziecięce. Bardzo przekonująco zagrał też na koniec Abdula zbliżającego się do swojej śmierci, a umarł w kwiecie wieku z powodu zakażenia syfilisem.
Mimo świetnych ról jednak ten film Frearsa nie trafi do mojej podręcznej filmoteki obrazów oglądanych po dziesiątki razy, w całości i na wyrywki. Dobrze się na nim bawiłam, uśmiałam się też zdrowo, z podziwem i przyjemnością oglądałam Wiktorię i resztę jej dworu. Jednak z sali wyszłam z poczuciem niedosytu, poczuciem, że czegoś zabrakło.
Na pewno, mniej więcej od połowy filmu, brak Abdula. Narracja skupia się na intrygach dworu i politycznych przepychankach. Znika gdzieś „chemia” między Wiktorią i Abdulem, zaczęłam sobie nawet zadawać pytanie, czy nie był on po prostu cwaniakiem, który skorzystał z okazji stania się kimś (nawet jeśli na krótką chwilę). Postać ta pojawi się po koniec i Ali Fazal zdecydowanie daje radę jako żałobnik, jednak ta część, w której jest zmarginalizowany, jest jakby z innego filmu.
Nie do końca też mocno położony jest fundament, czyli nie do końca wyraziście pokazane zostało zacieśnianie się relacji między królową, a jej munshi (nauczycielem). Za to zaczynają się wątki rozliczeniowe z brytyjskim kolonializmem, relacją do imigrantów, podejściem do mieszkańców kolonii (chociaż pytanie o to, kto tak naprawdę jest tu barbarzyńcą, jest stawiane po mistrzowsku!) i rozwarstwienia klasowego społeczeństwa. I to chyba kładzie ten film. Próba nadania mu politycznego wydźwięku byłaby w porządku (Królowa przecież bazuje na takich odniesieniach), jednak moim zdaniem reżyser w tym przypadku przedobrzył. Prezentacja gierek personalno-politycznych kosztem utrzymania na pierwszym planie relacji tytułowych bohaterów ostatecznie skutecznie tłumi zainteresowanie i dynamikę prezentacji tej drugiej.
Aktorzy też zostali tak poprowadzeni, że nie wiadomo za bardzo, jakie są motywacje ich postaci. Wiktoria może jest zakochana, a może tylko potrzebuje kogoś, przy kim może poczuć się bezpiecznie (na marginesie: cudowna szydera z wiktoriańskiego purytanizmu i manier!), co do Abdula – może rzeczywiście chodzi mu o karierę i dochody? Przez to ta relacja od pewnego momentu wydaje się mało przekonująca i angażująca. W dodatku Wiktoria jest straszną matką. Serio.
Sama historia jest ciekawa, zresztą oparta na faktach. Film reklamowany jest jako opowieść o ostatnim romansie królowej, może bardziej jej fascynacji dużo młodszym, przystojnym mężczyzną. Mnie samej jakoś ciężko uwierzyć, że mogła liczyć na wzajemność i nie jest to spowodowane kiepską grą Abdula.
Film warto zobaczyć, ale niekoniecznie w kinie. Chociaż jeśli potrzebujecie czegoś na dobry początek sympatycznego wieczoru, to polecam. Nie angażuje specjalnie, a intelekt ani wrażliwość nie poczują się obrażone. Ja w każdym razie wyszłam z niedosytem, tego reżysera zdecydowanie stać na więcej.