Idąc na szlaku w górach, lubię czasem stanąć, żeby świadomie usłyszeć głęboki burdon lasu. Każde drzewo ma swoją barwę głosu, melodię i tonację. Ta ostatnia zwykle się podnosi, kiedy do lasu wpada halny; jakby drzewa wpadały w histerię. Ten burdon towarzyszy nieustannie wędrówce, ale słyszę go tylko wtedy, kiedy się zatrzymam. Więc się zatrzymuję.
Zwykle szlak jest pusty, las też wydaje się niezamieszkały, tylko ptaki co jakiś czas przecinają jego spokój iskrą przelotu albo melodią, która jest jak jaskrawy wzór na aksamitnej tkaninie szumu. Jednak racjonalnie wiem, że nie jestem sama – po prostu leśni mieszkańcy nie za bardzo mają ochotę mnie spotykać. Polegują, czasem blisko szlaku, ale dobrze zamaskowani, widzący choć nie widziani.
Czasem jednak pozwalają się zobaczyć, jak łania, którą zobaczyłam wychodząc z drogi na Małe Ciche na Drogę O. Balzera. Spokojnie przecięła leśną drogę TPNu po drugiej stronie jezdni, prawie całkowicie ignorując moją obecność. Potem widziałam jej siostrę, stojąc na przystanku przy muzeum TPNu w Zakopanem – pojawiła się w przecince między drzewami, przyjrzała się ludziom na przystanku i poszła dalej swoją drogą.
Patrząc na nie, doświadczyłam, dlaczego Boga przedstawiano często w sztuce chrześcijańskiej pod postacią jelenia, a nawet czyni się to do dziś. Wystarczy popatrzeć na ten obraz Tomasza Biłki OP:
Po pierwsze, jest to potężne zwierze. Przyzwyczajona do rozmiarów dotychczas widywanych saren i danieli przeżyłam szok, po raz pierwszy widząc jelenia. Jest olbrzymi i przez swoją masę niebezpieczny. Cios jego potężnym porożem lub kopytami to też żadna przyjemność.
Jednocześnie jest to zwierze łagodne i pełne spokoju (no dobrze, poza porą rykowiska). To sprawia, że w jego sposobie poruszania się i zachowaniu jest wiele majestatu, który budzi podziw, ale pozbawiony histerycznego lęku.
Porusza się bardzo cicho, przez co czasem ma się wrażenie, że przychodzi znikąd, a odchodząc, znika. Jego umaszczenie pozwala mu się ukryć w migotliwym tle lasu. Kiedy spotkane przeze mnie łanie weszły znów w drzewa, nie wiedziałam, gdzie stoją, czy stoją, a może już poszły? Wydawały się być wszędzie. I nigdzie. Wydawało się, że zdradza je ruch, ale może to nie ich przejście, tylko cienie i rozblaski światła?
Zwłaszcza to ostatnie przypomina mi Boga. Czasem wychodzi z plątaniny życia i pozwala się zobaczyć. Jednak o wiele częściej pozostaje obecny, ale prawie nie do uchwycenia. Nawet Jego działanie, które w pierwszym momencie rozpoznaję (lub przynajmniej tak mi się wydaje), po chwili zdaje się być już grą przypadków i zdarzeń. Bóg chowa się w codzienności i Jego „umaszczenie” pozwala Mu to robić w sposób doskonały, choć nie do końca odbierający Mu widzialność.
To sprawia, że życie człowieka wierzącego wcale nie jest łatwe, jak to nam zarzucają ateiści i agnostycy. Bóg-jeleń rzadko wychodzi na nasze drogi i objawia się w pełni swojego majestatu. Przez większość czasu jesteśmy skazani na przyjmowanie z wiarą, że to jednak On działa, że to On nam towarzyszy, że to nie omamy naszych wewnętrznych zmysłów.
Kiedy jednak widzimy Go, jak pochyla swoją wspaniałą głowę nad wodami strumienia, kładąc delikatnym gestem na karku koronę rogów, mamy pewność, że my także możemy pić z tego potoku. W tej wodzie na pewno nie ma ani grama trucizny fałszu. Jest tylko orzeźwienie i życie.
mistyczny jeleń 🙂
amen:)