Wojenka na temat karmienia piersią w miejscach publicznych już się przetoczyła, opadł kurz wzniecany przez gwałtownie młócone klawiatury oraz przycichły głosy wywołane mniej lub bardziej smacznymi akcjami w realu (i nie mam tu na myśli doznań organoleptycznych niemowląt). Można więc bez obaw przed oskarżeniem o stronniczość pisać o laktacji i to wykorzystywanej nie byle gdzie, a w teologii. Temat ten chodzi za mną od jakiegoś czasu. A dokładnie od spotkania biblijnego w maju, na którym mówiliśmy o fragmencie z dwunastego rozdziału 1 Listu do Koryntian. Paweł pisze tam:
Wszyscy bowiem w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscy też zostaliśmy napojeni jednym Duchem [podkr. moje] (1 Kor 12,13).
Podkreślone tutaj słowo to w oryginale epotisthemen – forma utworzona od czasownika potidzo: napoić. To, co jest ciekawe w tym słowie, to jego podobieństwo brzmieniowe (i częściowo znaczeniowe) z czasownikiem tittheuo: karmić piersią; zastosowane słowo brzmi, jak to drugie tylko z przedrostkiem epo, sugerującym ruch w dół, pochylenie.
I taki obraz znajdziemy w Oz 11,4:
Byłem jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem je.
Bóg opisuje tu siebie, używając obrazu karmiącej matki (niestety nie podaje, czy publicznie). Duch w tym kontekście byłby jak mleko: zaspokajające wszelkie potrzeby od pragnienia po łaknienie, po drodze zahaczając o leczenie (są w nim przeciwciała), dający udział w życiu karmicielki a jednocześnie czerpiący z niej pełnymi garściami; czerpiący życie. Wszyscy wymienieni przez Pawła we wcześniejszym wersecie byliby mlecznym rodzeństwem. Zrodzeni z różnych rodziców i ukształtowani w łonie wielu kultur w Kościele, karmieni jedną piersią, stają się rodziną. Tworzy się między nimi silna więź, której podstawą jest wspólne źródło pokarmu. Dodajmy: bardzo specyficznego, bo produkowanego przez karmicielkę.
Obraz ten wskazuje też na wielką, wręcz intymną bliskość między Bogiem a wierzącymi. Nie tylko tę biologiczną, ale też emocjonalną. Pójdę dalej – o ile początki karmienia mogą być bolesne dla matki, to potem dla większości kobiet jest to przyjemne doświadczenie. Zarówno pod względem fizycznym, jak i emocjonalnej bliskości z dzieckiem. Jeśli dodamy to doświadczenie do opisywanej analogii, możemy z niej wyczytać, że bliskość z nami daje Bogu radość. Dodajmy: bliskość, która kosztuje, bo jest dawaniem siebie. Jednak rozwój dziecka, jego zdrowie i pełne zaufania przylgnięcie do matki kompensuje to, co ona traci.
Obraz piękny i treściwy, co więcej, później także pojawiał się w teologii. Piękny przykład znajdujemy w hymnie Klemensa Aleksandryjskiego Chwała Tobie, Boże, tu przekładzie ks. Marka Starowieyskiego (nie ma to, jak „Niepojęta Trójca”, t. 1, wyd. 1…):
My, dzieci Twoje świeżymi wargami
Pijemy niebiańskie mleko,
Przy piersi Słowa,
Rosą Ducha Syceni.
Obraz pojenia matczynym mlekiem będzie się też przewijał w ikonografii, czego przykładem jest m.in. typ przedstawienia Maryi jako Alma Mater, czyli Matki Karmicielki. A potem, zakazany, zniknie, bo będzie się dwuznacznie kojarzyć. I tak purytanizm do spółki z manicheizmem – nieprawe potomstwo demona nieczystości – zuboży teologię.
Myślę, że czas wrócić do tej analogii i dokarmić biblijną i nie tylko refleksję. A na zachętę dla wielu i ku zgorszeniu nielicznych: św. Bernard pojony mlekiem Maryi. A co!
Cano Milagro, Święty Bernard (zaczerpnięte z bloga „Straszna sztuka”)
Zagadka. Czy wiesz Elu gdzie jest na mieście, w Krakowie, obraz „Matki Bożej Karmiącej piersią?”.
zgaduję – w Muzeum Archidiecezjalnym?
Nie, nie. Jakie muzeum! Na ul. Zwierzynieckiej 3 jest lodziarnia braci Hodurek. Mają dobre, mocno zmrożone lody na kulki. A obok tego lokalu, w murze, za szybą widnieje obraz Matki Bożej Karmiącej Jezusa piersią. Czyli dostaje się całkowitą dyspensę na te lody :-).
Tu na zdjęciu nie będzie widać szczegółów obrazu, tylko jak to wygląda ogólnie:
Zwierzyniecka 3 jest rzut beretem od Rynku.
Ma się to oko do słodyczy! :-)))
cudownie! dzięki i gratuluję oka 😉 przejdę się tam przy najbliższej okazji
Przejdź się tam Elu. I dla obrazu i dla lodów. Znalazłam to miejsce w 2013 roku. Otwarte jest od kwietnia (coś tak) do września. Może nieraz ciut dłużej, ale w listopadzie już nie. Lody tam są bardzo zimne. Trzeba je jeść powoli. Najlepiej smakują mi smaki: śmietankowy i czekoladowy. Gałka kosztuje 3 zł. Spodobał mi się ten obraz! Kameralny, delikatny z rzadkim motywem karmiącej Madonny.
🙂
mimo wszystko kwestia karmienia w publicznym miejscu nie jest rozwiązana, dla jednych dyskretne karmienie dziecka (niekoniecznie ostentacyjnie) będzie normalne i nie będzie wzbudzać żadnych niezdrowych emocji a u innych będzie powodować zgorszenie, oburzenie a może żal, że musieli kulturalnie jeść grysik na mleku z butelki…
grysik, fuuuj! nie cierpiałam
boski napój dla mnie jak manna z nieba…
🙂
Kaszę mannę lubię pokrojoną w kostkach w rosole z pietruszką. Mleka nigdy nie lubiłam. Od małego. Choć byłam dość długo karmiona piersią i z opowieści wynikało, że traktowało ten pokarm jak delicje, ale mleka od krowy nie chciałam pić. Nie lubiłam i tak jest do dziś.
Natomiast kawy bez mleka nie napiję się. Nie lubię. Mleko musi być.Najlepiej lubię latte, ale w kubku albo w dużej filiżance (nie lubię w szklance) i lubię swoje domowe swoje cafe au lait, czyli zwykłą kawę rozpuszczalną „Nesca espresso” z tłustym mlekiem. Nie jest to wyrafinowany smak ani coś dla koneserów, ale ja lubię taką pić.
Nieraz kupię kawę o smaku pomarańczy w „Pożegnaniu z Afryką”. Zapach przepiękny.
Lubię obserwować kawiarnie. Teraz na ul. Szewskiej roi się od sieciówek. Wnętrza potrafią być ładne, ale ceny są za wysokie. Otwarto tam, oprócz Starbucks i Costa Coffee, Cup Cake Corner. Ładnie wygląda. Smakowała mi tam kiedyś latte podana w kubeczku. Ciasteczka (cupcake) wizualnie przepiękne. Smak nie powala, ale w dobrym towarzystwie zyskują. Bo schodzą na dalszy plan :-).
Pozdrawiam i życzę smakowitej jesieni.