Robienie makijażu w pociągowej toalecie wymaga dużo cierpliwości i jeszcze więcej wyczucia równowagi. Znów miałam okazję się o tym przekonać, bo jechałam do Warszawy pociągiem o godzinie straszliwie wczesnej, więc namalowanie sobie twarzy przed wyjściem z domu nie wchodziło w grę.
Niebo straszyło, że pokapie, ale skończyło się na strachu. Dotarłam na Freta, gdzie odbywał się jarmark dobroczynny św. Jacka, i okazało się, że zdążyłam na wcześniejszą mszę. To była tak zwana rodzinna, czyli dużo rodziców, dużo dzieci. Ponieważ zamiast o. Pilśniaka msze odprawiał ojciec nie do końca jeszcze obyty z tamtejszymi praktykami duszpasterskimi, trochę za szybko skończył kazanie. Część dzieciaków miała liturgię słowa w kapitularzu, więc zapewne kończyli ją na chybcika i zaczęli się przemieszczać do kościoła podczas konsekracji. Ich było dużo, drzwi wąskie, a moment do bólu niewłaściwy, szczególnie że wchodzili głośno i bezładnie.
Zabolało mnie to.
Nie jestem purystą liturgicznym. Serio. Ale czego my uczymy dzieci o Bogu i liturgii, jeśli jeden z najważniejszych momentów Mszy zostaje totalnie zagadany, przechodzony i olany? Podejrzewam, że była to jednorazowa wpadka, spowodowana właśnie tym za krótkim kazaniem, ale mimo wszystko trzeba było zaczekać. Po prostu. Żeby pokazać, że tam dzieje się coś ważnego.
A drugi wniosek z tej liturgii był taki, że jako żywo nie byłam na tridentinie, a byłam świadkiem kompletnego oderwania prezbiterium od nawy. Ojciec sobie tam był, coś robił, coś mówił, a my tu piknikowaliśmy. Nie wszyscy – np. obok mnie stał mężczyzna z dwójką podrośniętych dzieci i oni akurat nie piknikowali.
Mam na myśli ogóle wrażenie: głośno, zajmowanie się głównie sobą oraz sobą nawzajem, rozmowy nośnym półgłosem. Zero sacrum. Nie dziwię się, że potem ludzie szukają go w medytacji dalekowschodniej czy innych podobnych wynalazkach. Skoro we własnym Kościele nikt im nie pokazał tajemnicy i głębi? A to dokonuje się na dobrze sprawowanej liturgii, dobrze sprawowanej także, jeśli w tym wypadku nie przede wszystkim, przez wiernych. Jeśli rodzic nie pokaże dziecku, że to, co się dzieje na ołtarzu, jest ważne, to ten pan w zielonym/fioletowym/białym wdzianku może sobie gadać.
Straty liturgiczne wynagrodziły mi przemiłe spotkania na jarmarku. Charytatywni Freta to super ludzie, mówię wam. Zorganizowani, przyjacielscy i w takim pozytywnym sensie energetyczni. Chce im się i to jest piękne.
Urealniłam twitterową znajomość z Magdą Słabą i przegadałyśmy dobra chwilę o Tolkienie i pokrewnych. Przydałoby się kiedyś siąść tak na spokojnie i porozmawiać na ten temat. Może Bóg da a życie pozwoli…
Najbardziej cieszy mnie to, że w przerwie między mszami zdołałam dojechać na Służew (mimo że wraży ZTM zamknął linię metra od Wilanowskiej do Kabatów. Dobrze, nie taki wraży – była komunikacja zastępcza, wszędzie komunikaty i naprawdę wszystko to było super ogarnięte – byłam pod wrażeniem organizacji, zwłaszcza mając w pamięci rozkopany obecnie, właśnie przez brak organizacji, Kraków). I nie dość, że dotarłam, nie zabłądziłam (cud! obstawiam, że maczał w tym palce br. Gwala, którego prosiłam o wstawiennictwo), to jeszcze udało mi się zrobić wywiad z br. Piotrem do książki.
Był on jedyną osobą obecną przy śmierci brata i to jest piękna opowieść. Zostawiam ją do druku. Przy okazji jeszcze dowiedziałam się jeszcze trochę o różnicach w formacji przed i posoborowej, jak funkcjonowali kooperatorzy w klasztorach wcześniej, a także zebrałam garść pysznych anegdot o dawnych OP. Ta rozmowa była bardzo dobrym doświadczeniem, dającym wytchnienie po wcześniejszym ciosie liturgicznym i przed późniejszą rozmową ze znajomym. Zeszło podczas niej na tematy z gatunku: dlaczego księża się gubią. Grzech jest wstrętny, powiem wam. Nawet ten cudzy.
Wróciłam jeszcze na podpisywanie po mszy o 16.00, a potem w metro i na dworzec. Powrotny pociąg był spóźniony, na szczęście nadrobił potem w trasie i do Krakowa przyjechaliśmy punktualnie, choć już w nocy.
Wysiadłam z pociągu. Na peronie dwie dziewczynki grały w szachy. Skupione, wpatrzone w figury. Zaskakujący widok o tej porze, zasługujący na stanie się metaforą, ale jestem zbyt zmęczona na bycie poetką. Może mi się przyśni jakaś interpretacja.
PS
Charytatywni – z całego serca dziękuję za zaproszenie!