„Król Artur: legenda miecza”, reż. Guy Ritchie

Artur

Kupił mnie już zwiastun a szczególnie muzyka i montaż. Nie miałam złudzeń, że z opowieściami arturiańskimi to będzie miało kontakt tylko naskórkowy, więc pod tym względem się nie zawiodłam. Zachwyt muzyką uzasadniony m.in. tym, że pobrzmiewają w niej rozwiązania przyjęte przez Ciechowskiego w ścieżce dźwiękowej do pasztetu z Wiedźmina. Wspomniana ścieżka wzbudza we mnie tak duży zachwyt, jak sam film żenadę, więc sami rozumiecie.

Muzyka do „Króla Artura” w całości jeszcze bardziej wgniata w fotel, a w filmie to już w ogóle jest idealnie wkomponowana. I daje takiego kopa, że ledwo da się wysiedzieć w fotelu. O, jakie to dobre! Pod względem dźwiękowym zachwyciło mnie też intro – trzeba się wsłuchać, żeby je usłyszeć, więc pożeracze popcornu i siorbacze płynów gazowanych raczej to przeoczą. I dobrze im tak.

Historia opowiedziana obrazem i to po mistrzowsku. Widać inspiracje ekranizacjami Tolkiena by Peter Jackson, można się pobawić nawet w ich wyławianie. Polecam też zwrócenie uwagi na detale i niby przypadkowe wypowiedzi. Reżyser świetnie zbudował napięcie, nieco gorzej mu poszło z psychologią postaci. Może poza jedną – główny czarny charakter to popisowy występ Jude’a Lawa. Jego Vortigern jest narcyzem idealnie patologicznym, pragnącym władzy dla poczucia kontroli nad innymi. Jego spokój budzi przerażenie, bardzo realne.

Po drugiej stronie jest Charlie Hunnam, nie tak subtelny w swojej grze aktorskiej, ale świetnie oddający postać człowieka dążącego do władzy nie dla poczucia kontroli nad innymi, ale w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa. Jego droga do zostania królem jest bardzo podlana psychologicznym sosikiem, do tego jakoś nie potrafię patrzeć z podziwem na alfonsa i przemytnika. Owszem, chroni swoje „dziewczyny”, ale prostytucja nie jest wymarzonym zawodem prawie dla nikogo. Mówiąc oględnie.

Dobre efekty, ale widać momenty, kiedy wchodzi komputer, przez co pojawia się wrażenie, że ogląda się grę. Ale to tylko chwile, większość scen akcji jest zrobiona dobrze i rewelacyjnie zmontowana. To kino łotrzykowskie, więc jest też spora dawka humoru, także sytuacyjnego. Jedna sytuacja to chyba nawet improwizacja, zresztą bardzo udana.

Jestem też gorącą fanką postaci czarownicy. Jest nieatrakcyjna, pod względem charakteru też daleko jej do amantki, jednak fascynuje. Mocny jest też kontrast między Panią z Jeziora a wiedźmą z bajora pod zamkiem – mistrzostwo obrzydlistwa. Nie do końca mnie przekonuje wąż w roli zbawcy. Chociaż fajnie pożera kilka wrednych postaci. Mściwa część mnie z satysfakcją sięgnęła po popcorn.

Finał nieco mnie rozczarował swoją naiwnością, zresztą cała opowieść nie powala głębią, ale tego w tym filmie nie szukałam. Dlatego mimo kilku słabości obejrzę to chętnie jeszcze raz, chociażby dla emocjonalnego doładowania oraz kilku świetnie rozwiązanych scen. Narracja pędzi, ale da się odczytać to, co ma być odczytane. A muzykę nabędę. Powaliła mię.

PS

W ramach ciekawostki – w filmie gra David Beckham. Nie, nie w piłkę. Ale też mu dobrze wychodzi.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s