Szlak dla geriatrii

Tak mówi się o Kościeliskiej i po wczorajszej wędrówce muszę powiedzieć, że zazdroszczę geriatrii. Może jednak od początku.

Planowałam pojechać busem o 8.15, ale ostatecznie wstałam na ten o 7.07. Dobiegłam na przystanek i w Kirach byłam już o 8.00. Miała być trasa spacerowa i była, zwłaszcza odcinek do schroniska na Ornaku. Szlak zjawiskowy, szczególnie tak wcześnie rano, więc szłam powoli, ciesząc oczy i płuca (spora wilgotność – drogi oddechowe lubią to). Wysokie skały, przebijające przez nie i ponad nimi poranne słońce, parujący pod dwóch dniach deszczu i wilgoci szlak.

20170619_083554[1].jpg

20170619_083808[1]

Bajkowo, chociaż może bardziej Tolkien i lasy elfów, szczególnie wejście do Doliny Tomanowej. Kiedy tam doszłam, na szlak ten wchodziła grupka turystów. Rozbłyskiwali i tonęli w cieniu, idąc między wysokimi na kilkadziesiąt metrów świerkami w stronę polany zalanej złotym światłem.

20170619_092252[1]

Schronisko o tej porze puste, więc można było spokojnie rozejrzeć się po wnętrzu. Gdybyście szukali pamiątek z gór, to polecam tamtejszy sklepik – niebanalnie i niedrogo. I taki detal na nowej skrzyni, który mnie zachwycił:

W ławkach przed budynkiem było kilka osób na popasie z widokiem na góry i dwóch panów ziębów, którzy żebrali o jedzenie i to dość nachalnie. Pełna synantropizacja, szkoda ptaków. Przede mną od nawietrznej usiadła para po pięćdziesiątce. Pani miała bardzo zgrabne nogi, co podkreślały krótkie spodenki, i ogólnie sympatyczni. A potem zaczęli palić. Najpierw pan, potem pani i tak co chwilę. W końcu poczułam się jak w wędzarni i poszłam stamtąd. Tam jest palarnia, kilka kroków dalej, ale nie da się tam usiąść. Nie wiem, czy w ogóle ci państwo ją zauważyli.

Ogólnie szlak bardzo pod turystów z gatunku niedzielnych: toalety co kilkaset metrów, przynajmniej na początkowym etapie, fasiągi (a dolina jest płaska, tylko pod koniec jest trochę wypiętrzenia), palarnia w schronisku, ogólnie piknikowy nastrój. Błogosławiłam myśl, żeby wstać wcześniej – dzięki temu uniknęłam przechadzki w tłumie, bo później było jak na deptaku, szczególnie że pogoda ładna a okoliczności przyrody zapierające dech w piersi. Jedno z najpiękniejszych miejsc w Tatrach i tak rozdeptane, ech.

Na marginesie: opowiadał mi pan Szukiel, że był świadkiem, jak droga na Morskie Oko była pusta a przy przystankach fasiągów stały kolejki, także takich ludzi, którzy kondycyjnie spokojnie daliby radę, ale po co się męczyć? Smutne.

Albo po prostu prawda o człowieku: są tacy, którzy znajdują radość w wysiłku, i są tacy, którzy chcą mieć, ale bez inwestowania siebie. Tyle że częścią radości bycia w górach jest też ten wysiłek. On przynosi radość płynącą z przemiany, a przemienione może być tylko to, co zostało oddane, zainwestowane.

To mi przypomina, że kiedy na Wiktorówkach para młodych opowiadała, jak wyłudziła zniżkowe bilety wejścia do parku, zamiast delikatnie im wytłumaczyć, że te pieniądze idą na to, żeby oni mogli po tym parku chodzić, zmilczałam. Nawet mi nie przeszło przez myśl, że powinnam im pokazać inny punkt widzenia. Byli tak sympatyczni, że nie potrafiłam sprawić im przykrości. A teraz się wymądrzam.

Ale wracając do Kościeliskiej – wyszłam ze schroniska i chwilę pomedytowałam nad szlakiem nad Staw Smreczyński. I ostatecznie poszłam. Droga zajęła mi o wiele więcej czasu niż jest podane, ale głównie dlatego że kamienie mokre i przy schodzeniu trzeba było bardzo uważać. Miałam kryzys przy drugim przewyższeniu, ale popatrzyłam na zegarek i stwierdziłam, że staw musi być już niedaleko, więc szkoda mojego wysiłku, żeby wdrapać się do tej wysokości. I poszłam dalej. Rzeczywiście, za chwilę zaczęło być już płasko, a potem leciutko w dół i wyszłam nad staw. Puściutko, tylko ja i kaczki, i smreki (chociaż połowa nad stawem chora, bez igieł). Było cudnie. Pogapiłam się na wodę, zignorowałam delikatne sugestie kaczek ewidentnie zainteresowanych zawartością mojego plecaka i poszłam z powrotem. Wracając, już co chwilę trafiałam na idących w przeciwnym kierunku – złapałam chyba ostatni moment ciszy nad stawem.

20170619_104515[1]

20170619_104634[1]

Jeszcze jedna piękna rzecz po drodze – bagienka. Rosną na nich długie, płożące się trawy, na których po deszczach leżało całe mnóstwo kropel rosy. Mieniły się w mocnym słońcu, jakby ktoś rozsypał brylanty. Było widać tylko ich różnokolorowy blask na tle jasnej, wyrazistej zieleni. Niesamowity widok.

Wracałam szybkim krokiem, bo planowałam jeszcze zakupy i obiad w Zakopanem, a nie miałam złudzeń, że polowanie na busa do MC może potrwać (i tak było). To w zasadzie jedyny minus przyjeżdżania poza sezonem. Kiedy szłam w dół, dolina była zalana już światłem. I ludźmi. Część ewidentnie szła do schronisk, gdzie miała zarezerwowane noclegi (znak rozpoznawczy: wielki wypakowany plecak), część wyszła na spacer. Podziwiałam siostry zakonne w pełnych habitach – twarde zawodniczki, niektóre już miały swoje lata, ale to im nie przeszkadzało. Szacunek.

W Zakopanem pustawo w porównaniu z długim weekendem. Udało mi się już nieco opanować jego topografię i powiązać z przestrzenią nazwy inne niż tylko „Krupówki”. Odczekałam swoje na busa i wróciłam do MC.

A dziś się byczę. Tatry pięknie widać z balkonu, wokół cała chmara ptactwa oraz wiewiórki – dobry czas na zatrzymanie. Czasem trzeba.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s