Nadal wieje z północy, dzięki czemu powietrze dziś było przejrzyste a jednocześnie chłodne. Co prawda zbytnio zaufałam temu chłodowi i moje prawe przedramię oraz nos skutecznie się spiekły, ale co tam.
Widoki na trasie genialne, spotkani ludzie także. Szlak od tej doliny mało uczęszczany, więc mijaliśmy się ciągle w mniej więcej tym samym zestawie: czwórka państwa spod Bielska-Białej (jak się potem dogadaliśmy) i anglojęzyczny ojciec z kilkuletnim synem (obstawiam po akcencie, że Australijczycy). Tym ostatnim zrobiłam na ich prośbę fotkę pod Małołąckim Mnichem, z giewonckim krzyżem w tle. Od czasu do czasu docierały do mnie rady, jakich ojciec udzielał chłopcu i muszę przyznać, że ta wędrówka była nie tylko lekcją wspinaczki, ale też życia: „Rememeber, one step at the time” (Pamiętaj, jeden krok w danej chwili); „Sticks first, and later step. Still and steady” (Najpierw kijki, potem dajesz krok. Spokojnie i pewnie). Kiedy okazało się, że młody ma za krótkie nogi do schodzenia po niebieskim szlaku, ojciec szedł pierwszy a syn za nim, opierając się na przewodniku. Dorosły był też bardzo wyczulony na to, czy chłopiec daje radę – zrezygnowali z wejścia na Giewont, bo młody był zbyt zmęczony. Dobrze się na nich patrzyło i ich słuchało.
Dolina Małej Łąki wczoraj o 9.00, widok na Wielką Turnię
Wejście od Doliny Małej Łąki okazało się jednym z tych złudnie łatwych. Owszem, podejście do polany jest dość strome, ale potem jest 20 min. spacerku po równym i znów impreza. Ale błota, i to dość stromo, oraz marszu po czymś, co wyglądało jak dno suchego potoku, to się nie spodziewałam. Każdy krok był jak łamigłówka: jak postawić stopę, żeby a) nie wybić sobie zębów; b) nie naciągnąć mięśni; c) stanąć stabilnie. Gdyby nie kijki, to pewnie bym odpuściła w którymś momencie. A byłoby szkoda, bo te pejzaże trzeba zobaczyć. Herbatka z miodem przegryzana oscypkiem pod Małołąckim Mnichem była warta tych przejść. A potem był marsz przez morze gęstych kosodrzewin. Przebieg szlaku rozpoznawałam po tym, jak przesuwały się głowy idących przede mną. Potem nawet tego nie było widać i nagle zza zakrętu wyłonił się słupek informacyjny. I już, byłam na przełęczy.
Wielka Turnia z polany pod Mnichem
Herbatka pod Mnichem
Znalezisko, czyli dowód, że dla niektórych pusta butelka waży więcej niż pełna
Na postój zeszłam za skałę, bo wiało. Przez chwilę kusiła mnie Kopa Kondracka i zejście zielonym szlakiem, jednak odrzuciłam pokusę. Głównie dlatego, że chciałam zobaczyć, jak idzie się niebieskim. Chyba jednak to droga, którą wygodniej wchodzić niż schodzić – stromo, szczególnie w górnej części. I miejscami ślisko, bo po szlaku przez pewien czas płynie coś na kształt potoczka.
Stamtąd weszłam, mając bardzo przyjemny północny wiatr w plecy
Ten szlak mnie kusił
Na hali pod schroniskiem spędziłam bardzo miły postój, rozmawiając z wyżej wspomnianymi parami z Bielska-Białej, a potem był już szlak w dół, który zresztą bardzo lubię. Hala Kondratowa kupiła mnie za pierwszym pobytem i nadal ją uwielbiam. Jest piękna i przytulna, a prowadzący do niej szlak z Kalatówek kojarzy mi się z opisami zielonych lasów u Lewisa i Tolkiena. Tylko elfów nie widać.
Na Kalatówkach przeszłam dolną częścią szlaku i zajrzałam do pustelni Brata Alberta. Dobrze się tam czuję. Do tego obecny rok jest rokiem tego świętego, więc tym bardziej było warto. Nie ma też szczególnych tłumów, przynajmniej dziś nie było.
Szybko złapałam busa do ronda a potem nieco poczekałam na połączenie do MC. Dziś jest tak piękna pogoda, że nie miało to dużego znaczenia. W pewnym momencie w lesie za przystankiem po przeciwnej stronie ulicy pojawiła się łania. Za każdym razem, kiedy je widzę, przeżywam szok, że to tak potężne zwierzęta. Spokojnie przyjrzała się kobietom na przystanku, po czym przeszła dalej, znikając między migoczącymi liśćmi.
W MC za to od kilku dni spotykam wiewiórki. Są szare, nie rude, i mam wrażenie, że nieco większe niż te parkowe. Elegancki biały śliniaczek taki sam a co do ruchliwości, to spokojnie mogłyby zastąpić słynnego króliczka w reklamie pewnych baterii.
Wiatr przygnał chmury, jutro podobno ma padać. Na półce mam kilka książek na taką okoliczność, więc zapewne ograniczę wydatkowanie energii do przewracania kartek, popijania płynów i pogryzania produktów spożywczych. W czwartek wybieram się na procesję, bardzo jestem jej ciekawa.