Biografka o. Badeniego, Judyta Syrek, pisze w tej biografii: „W środowisku lwowskim dominikanie jako zakon nie cieszyli się wtedy dobrą sławą” („Nie bój się żyć. Biografia ojca Joachima Badeniego”, s. 115). „Wtedy” oznacza drugą połowę lat trzydziestych XX wieku.
Najpierw łyknęłam to stwierdzenie, pamiętając, że zakon dość długo zbierał się po zaborach i związanej z nimi kasacie na ziemiach wcielonych do Prus i Rosji. A potem zaczęłam czytać archiwalia…
I nie. No nie. A szczególnie klasztor lwowski nie. Czy raczej – tak. Cieszył się dobrą sławą. Poniżej lista argumentów potwierdzających moje oświadczenie.
- To czasy, kiedy dominikanami są o. Jacek Woroniecki, o. Pius Pelletier (import z Francji – za tego jednego ojca „zapłaciliśmy” dwoma konwersami), o. Anzelm Jezierski i musicie mi uwierzyć na słowo, ale większość z pracujących we Lwowie OPów to głęboko wierzący intelektualiści. O ich wpływie na ówczesny Kościół na tamtym terenie świadczy chociażby liczba rekolekcji, na jakie byli zapraszani. Z danych z kronik klasztoru wynika, że w Wielkim Poście i Adwencie był on de facto sypialnią dla niektórych, najbardziej rozchwytywanych, kaznodziejów.
- Do konwentu lwowskiego było asygnowanych mniej niż 20 ojców, z czego część w nim nie mieszkała, bo pracowała gdzie indziej. To znaczy, że aktywnie mogło działać ich tam ok. 15.
Statystyka ta uświadamia nam zakres ich obowiązków, związanych z liczbą inicjatyw duszpasterskich przy klasztorze (zapewne brak internetu a nawet telewizji znacznie ułatwiał im zaangażowanie… przepraszam, nie mogłam się oprzeć):
– ojcowie spowiadali w sześciu zakonach żeńskich, ośrodku dla głucho-niemych oraz w seminarium archidiecezjalnym (dwóch z ojców),
– przy klasztorze było bractwo różańcowe,
– Żywy Różaniec,
– Stowarzyszenie bł. Imeldy (szerzenie kultu eucharystycznego),
– chór cecyliański,
– wydawnictwo,
– w którym wydawano dwa dość poczytne czasopisma, które potrzebowały redaktorów i autorów tekstów (a edytorów tekstu nie było, oj, nie…),
– Stowarzyszenie św. Wincentego a Paulo (działalność charytatywna),
– tercjarze,
– milicja św. Tomasza z Akwinu (wbrew skojarzeniom nie coś na kształt inkwizycyjnego ZOMO a stowarzyszenie dla młodzieży szkolnej, którego podstawowym celem było „utrzymać wszystkich, każdego stanu a młodzież szczególnie w czystości [seksualnej]”, a duchowo utraconą odzyskać”),
– Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej,
– Zakład Filozoficzno-Teologiczny (choć ten miał przeciętną renomę)
i oczywiście do tego głosili rekolekcje a do 1937 r. przy konwencie był jeszcze dom formacji.
Uff. - Lektura zapisków na temat uroczystości odbywających się w klasztorze wskazuje, że dominikanie bardzo blisko współpracowali z franciszkanami (bez względu na przydomek i kolor habitu) oraz z Kościołem ormiańskim. Tu ważna była przyjaźń z bp. Teodorowiczem, którego śmierć zresztą została odnotowana w kronikach i widać z zapisków, że była dużym ciosem dla braci.
- Kiedy Polskie Radio wydłużyło czas emisyjny do prawie pełnej doby, postanowiono transmitować w nim także niedzielną mszę św. i o zgodę na jej transmisję poproszono właśnie konwent lwowski.
- W kościele dominikanów codziennie odbywały się Nieszpory odprawiane wraz z ludem, co więcej – w drugiej połowie lat trzydziestych zaczęto odprawiać je po polsku i z kazaniem.
- Z biało-czarnym zakonem stałe i bliskie relacje utrzymywały rodziny arystokratyczne: Dzieduszyccy, Czartoryscy, Potoccy.
- W tychże latach trzydziestych polska prowincja utworzyła misję w Chinach i chętnych do wyjazdu było tylu braci, że wielu z nich musiano odmówić (polecam książkę o. Marka Miławickiego na ten temat).
- Kiedy wybuchła wojna, klasztor dominikanów stał się mekką dla ówczesnych intelektualistów lwowskich. Nie dość, że przechowywali w nim swoje księgozbiory, to jeszcze prowadzili w nim tajne nauczanie i regularnie uczestniczyli w liturgii.
Lwowski klasztor dominikanów w tamtym czasie był znaczącym miejscem na mapie miasta nie tylko ze względu na swój rozmiar i bardzo sympatyczny placyk przez wejściem. Dominikanie do połowy lat trzydziestych, a więc w nieco mniej niż 10 lat (polska prowincja została na nowo utworzona w 1926 r.) pozbierali się ze stanu wegetatywnego – i tu powinna nastąpić długa laudacja na cześć m.in. oo. Woronieckiego, Jakubca, Markiewicza, Pelletiera i Czartoryskiego – i stali się bardzo dynamiczną i coraz ważniejszą częścią Kościoła. Także, jeśli nie przede wszystkim, we Lwowie.
Więc skąd takie radykalne stwierdzenie w biografii o. Badeniego? Myślę, że dominikanie nie byli cenieni w jego rodzinie i stąd ta opinia. Jak widać po głębszej kwerendzie, bardzo subiektywna i moim zdaniem krzywdząca dla braci kaznodziejów.