Kalendarzyk z Goebbelsem

Pojawiła się w zeszłym tygodniu informacja, że Ministerstwo Zdrowia chce zorganizować kampanię informacyjną na temat promocji zdrowia prokreacyjnego. Doniesienie na portalu gazetaprawna.pl brzmiało:

Ministerstwo zaplanowało w sumie 10 działań, które mają wprowadzić „modę na dziecko”, wyedukować Polaków, pokazując, czego trzeba się wystrzegać, żeby nie doprowadzić do niepłodności, a także pomóc tym parom, które już podjęły starania o dziecko. Na wspomnianym portalu znajdą się też informacje, co zrobić, żeby zajść w ciążę. A więc m.in. kalendarz opisujący poszczególne dni cyklu z możliwością interpretacji wprowadzonych przez kobietę danych. Narzędzie wyznaczy dni płodne, doradzi, jak się odżywiać oraz poinformuje na temat „ciekawostek z zakresu zdrowia prokreacyjnego”. Bonusem ma być także możliwość zadania pytań ekspertom na czacie. Koszt całości to 750 tys. zł.

Autorka sama napisała, że kalendarz opisujący poszczególne dni cyklu to tylko jeden z elementów portalu (bo cóż innego oznaczałyby literki „m.in.”?), ale śródtytuł wrzeszczy boldem „Kalendarzyk za pieniądze resortu zdrowia”. Koffam manipulacje, wujek Goebbels pozdrawia, radośnie machając z krypty! Szczególnie, że zgodnie z jego zaleceniami („często powtarzane kłamstwo w końcu staje się prawdą”) zaraz na temat rzucili się komentatorzy, kreując bardzo emocjonalnie wizję katolickiego ciemnogrodu pakującego prawie trzy miliony złotych w „naukę kalendarzyka”.

Nie mam czasu na rozpisywanie się, będzie w punktach (sieć lubi to):

  1. Artykuł nie podaje, o jakie dane podane przez kobietę chodzi. Może chodzić o termin ostatniej miesiączki, ale też o dane dotyczące pomiaru temperatury i jakości śluzu. I wtedy to już nie jest „kalendarzyk” tylko metoda wieloobjawowa, o niebo dokładniejsza.
    Powstanie portal i kampania – podyskutujemy na temat ich jakości.
  2. Kalendarzyk (inaczej metoda Ogino-Klaussa) NIE JEST TOŻSAMY z metodami naturalnego planowania rodziny. Jest jedną nich, najbardziej nobliwą i jedną z zawodniejszych.
  3. Kalendarzyka obecnie używa w praktyce większość ginekologów, żeby wyznaczyć terminy badań oraz termin porodu. Co często kończy się błędnymi wynikami badań i błędnie wyznaczonym terminem porodu (a to może się przekładać np. na wywoływanie porodu tydzień przed czasem – w konsekwencje takich działań nie będę się wdawać).
  4. Osoby stosujące naturalne metody maja do wyboru co najmniej PIĘĆ metod samoobserwacji, dających czytelny obraz cyklu: metoda Rotzera, polska, angielska, podwójnego sprawdzenia i Model Creighton.
    Mnóstwo stosujących je par często wie lepiej od prowadzącego je lekarza, kiedy doszło do poczęcia, jaki w związku z tym powinien być termin porodu i kiedy robić badania (często to właśnie decyduje o sukcesie lekarzy napro wymagających od par obserwacji Modelem Creighton).
  5. W takiej Wielkiej Brytanii coraz wyraźniejsze są głosy, żeby wprowadzić kampanię „edukacyjno-społecznej sprzyjającą płodności”. Bo populacja jest wyedukowana, jak ciąży unikać, a teraz się okazuje, że nie ma pojęcia, jak o płodność się zatroszczyć i skutki tego są opłakane.
    Polskie ministerstwo chce tego właśnie uczyć, ale przecież to przejaw ciemnogrodu i zacofania!

A tu kilka cytatów w temacie, jak Brytyjki odkrywają, że ktoś je nabił w bambuko, nie ucząc troski o płodność, i jak coraz wyraźniej dociera to także do czynników decyzyjnych (pod tytułami są linki do artykułów źródłowych):

Lisa Jardine, the former head of the Human Fertilisation & Embryology Authority, the UK’s fertility watchdog:

If one in seven of us in the modern world is going to have problems with infertility then instead of all the teaching at school being about how to stop getting pregnant someone had better start teaching about how you do get pregnant, because there are going to be a lot of extremely disappointed people out there.

Jemima Lewis, „The Telegraph”

When my husband and I decided to get serious about reproduction – after more than a year of „leaving it to fate” – I was ashamed to discover how little I knew about the subject. I had faint recollections of a pair of Fallopian tubes drawn on a blackboard, and the journey of the egg towards the womb – but beyond that, nothing.

[…]

Many women have to balance their earning capacity by gambling with their fertility. In their teens and early twenties, they may feel that the odds are in their favour. But whatever the shortcomings of sex education in this country, most women know that time is tight. Infertility anxiety is the commonest reason for women aged 20-45 to visit a GP, after pregnancy.
We also have unbounded optimism about the miracles of reproductive medicine. Prof Siladitya Bhattacharya, head of the department of obstetrics and gynaecology at Aberdeen Maternity Hospital, warned last week that women put far too much faith in IVF treatment as a way of turning back the biological clock.
„Some women may perceive IVF as a solution for reduced natural fertility,” he said. „They are unaware of the significant impact of age on IVF outcomes. The success rate of IVF is 30 per cent at age 30, but 0.8 per cent at 44. Women need to know the reality behind the promise of assisted reproduction.”

Norman Wells, Family Education Trust

So much sex education has placed such a strong emphasis on how to avoid pregnancy, that it has frequently presented a very negative image of childbearing… and some, to their cost, are leaving it too late.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s