Przy okazji szukania informacji na temat br. Gwali szperam w materiałach na temat lwowskiego klasztoru, gdzie odbywał nowicjat. I całkiem ciekawe rzeczy znajduję. Na przykład plan dnia braci nowicjuszy.
5.30 – pobudka
6.00 – rozmyślanie
6.30 – brewiarz (pewnie Jutrznia)
7.00 – Msza św., zawsze śpiewana. Była gregoriańska schola braci, która śpiewała na mszach, wszystko zgodnie z ówczesnym rytem. Wszyscy bracia codziennie przystępowali do komunii, co wtedy nie było w zwyczaju – świeccy zwykle tylko po wcześniejszej spowiedzi.
7.30 – bracia konwersi – praca; bracia klerycy – gimnastyka na dziedzińcu klasztoru.
8.00 – śniadanie. I tu mam pewien problem. Otóż były dwa refektarze, ale pamiętnikarz nie wspomina, czy konwersi jedli osobno. Z kontekstu wynika, że chyba nie, bo widywał swojego starszego rodzonego brata-kleryka, jak za pokutę klęczał w refektarzu („zwykle za kłótnie z br. Jozafatem” 😀 ). Ale mógł go tez widywać, ponieważ posługiwał w kuchni. Temu trzeba się przyjrzeć. Przed wejściem do refektarza były dwie umywalnie, żeby bracia jedli posiłki czystymi, to jest obmytymi rękami 😉
Przed posiłkiem recytowano psalm „De profundis” (z głębi trzewi, pustych, ile w tym musiało być uczucia… ) a po śniadaniu szli w procesji do kaplicy Matki Bożej na I piętro i recytowali psalm „Miserere” a przy ołtarzu, jak już doszli, była antyfona „Monstrate esse Mater” – nie znam, hm.
Po śniadaniu bracia konwersi szli do pracy a klerycy od 9.00 mieli wykłady. Potem od 11.30 do 12.00 klerycy mieli czytanie duchowe i do 13.00 wszyscy mieli rekreację. Nie ma wspomnienia o obiedzie ani kolacji. Mógł być jeden posiłek, a może po 12.00 był jeszcze obiad – też do sprawdzenia.
13.00 – konwersi do pracy a klerycy – czas prywatnego studium.
O 18.00 były Nieszpory w kościele a po nich różaniec z ludem, po nim śpiewana Kompleta i procesja do kaplicy św. Jacka lub św. Dominika, w zależności od dnia tygodnia, ze śpiewem „Salve Regina”. Braciom w chórze akompaniował zawsze ktoś na fisharmonii. Ciekawe, że nawet jak wojna przetrzebiła liczebność zakonników, pozostali wierni modlitwie chórowej. Bardzo mnie się to spodobało.
Raz w tygodniu bracia mieli popołudniową przechadzkę (zwykle folwark dominikański w Brzuchowicach) a raz w miesiącu – całodniową. Chodzili zwykle gdzieś pod Lwów, najczęściej do Krotoszyna. Jest piękna historia o tamtejszym ojcu rezydencie (opiekun miejsca), Różyckim OP. Jak wybuchła wojna, ten starszy człowiek przyszedł te kilkanaście czy więcej kilometrów do Lwowa, tylko po to, żeby następnego dnia umrzeć, ale wśród swoich. Wzruszyło mnie to.
Lwowski klasztor był dobrze zarządzany, duży i otwarty na techniczne nowinki. Serce ściska, jak się czyta, co sowieci a potem Niemcy stamtąd wywieźli. Ale dla mnie to też memento – mury są drugorzędne, przypadłościowe. Grunt, żeby ludzie byli dobrze uformowani, to resztę się odbuduje. To, jak o. Pelletier i reszta odpowiedzialnych ukształtowała braci, owocowało jeszcze długo po wojnie. I moim zdaniem przełożyło się też na świętość życia br. Gwali.