Chodzi za mną fraza z 2 Listu do Tesaloniczan, która zresztą nie tak dawno padła z ambon: „Słyszymy bowiem, że niektórzy spośród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, ale zajmują się rzeczami nieporzebnymi”. Po grecku ta część po dwukropku jest bardzo lakoniczna i śliczna retorycznie: meden ergadzomenus alla periergadzomenus (2 Tes 3,11).
Dosłownie: [są] nic nie wypracowujący, ale wypracowujący rzeczy zbędne / idące „na przepadek”/ będące obok właściwych. Co ciekawe, czasownik periergo oznacza także działanie nadmierne, przesadne.
Więc ci „nawiedzeni” w Tessalonikach, czekający rychłej paruzji, nie lenili się, nie obijali. Problem polegał na tym, że działali na jałowym biegu. Mogli być nawet nadaktywni, ale co z tego, skoro to nie było działanie zgodne z wolą Boga, który w tym akurat wypadku delegował swoje uprawnienia nauczycielskie na zdrowy rozsądek.
Przerażająca perspektywa: stanąć w chwili śmierci wobec prawdy, że całe życie robiło się coś totalnie bez sensu. I to w przekonaniu, że to z miłości do Boga, w Jego imię, zgodnie z Jego nauczaniem. W imię bycia tak prze-radykalnym i prze-ufnym!
Jednocześnie Bóg wzywa nas do radykalizmu i ufności. I ta specyfika konstrukcji chrześcijaństwa bywa dla mnie strasznie męcząca: nie da się pójść na ślepo w jedną lub drugą stronę, bo stanę się periergadzomene. Chrześcijaństwo to gotycka katedra: jest stabilne tylko wtedy, kiedy działające w jego filarach, pilastrach i żebrach potężne, przeciwne sobie siły doskonale się równoważą.
Bez Ducha nie idzie tego ogarnąć. Bez Ducha, ale i bez zdrowego rozsądku, czy bardziej poprawnie – cnoty roztropności. Chyba już wiem, o co modlic się w tym Adwencie.