Na tropie br. Gwali

Po dominikańskiej winnicy w Sandomierzu spacerują bażanty, przeciskając się delikatnie pod siatkami zabezpieczającymi winogrona i z całkowicie ignorując ludzi. Droga dojazdowa z centrum w remoncie, więc zamiast asfaltu do kościoła św. Jakuba prowadzi błotnista dróżka. Na rynku wozy telewizyjne – kolejny dzień zdjęciowy ojca Mateusza – i gimnazjalistki opracowujace strategię „polowania” na aktorów. I wycieczki, całe stada wycieczek szkolnych przemieszczających się stadnie między kolejnymi zabytkami.

Sandomierz jest niesłychanie malowniczy, zwłaszcza teraz – jesienią i zwłaszcza po tym, jak poranno-przedpołudniowe chmury złuszczyły się z nieba i pojawiło się słońce. Pierwszy raz jechałam tam busem, więc trochę było stresu, czy ogarnę podróż, ale się udało. Cel – o. Zdziarstek, który przez kilkanaście lat był przełożonym br. Gwali jako bibliotekarz konwentu. Przy okazji wpadłam na o. Michała, który jest tamtejszym przeorem a którego znam z epoki mojego śpiewania w scholi na Triduum. Mina spotkanego – bezcenna. Prawie było widać przechodzenie od „ten element nie pasuje do tej całości” przez „podróżować każdy może” do „ale tak właściwie, to co ona tu robi?”. Tak czy inaczej, miło było go spotkać.

Spędziłam w klasztorze św. Jakuba nieco ponad dwie godziny, pytając, będąc odpytywana (mój rozmówca najwyraźniej sprawdzal, czy może mi zaufać) i słuchając ojcowych opowieści. Ojciec Roman mówił zresztą nie tylko o br. Gwali, a przygotowany był świetnie: wszystko starannie wypisane na kartce, zaznaczone punkty i pytania, pilnowanie, żeby nie mówić wszystkiego na raz, tylko w pewnym porządku.

Do układanki doszły kolejne elementy, ale wciąż nie wiem, czemu bracia tak zgodnie są przekonani, że to był Boży człowiek. Musiało byc cos nieuchwytnego w jego sposobie bycia, reagowaniu na innych, coś, czego nie da się pokazać palcem i na przykładzie. Ojciec Zdziarstek mówiąc o nim, użył określenia: „On był jak miód”. Domyślam się, że nie chodzi o lepkość, tylko słodycz obejścia, ale ona się wyrażała?

Był w bracie też pewien paradoks. Ojcowie zgodnie wspominają, że Gwala był pierwszym, który do nich podchodził, pytał o imię, zagadywał, kiedy przyjeżdżali na studia do Krakowa. Jednocześnie o. Roman mówił, że brat unikał kontaktu z ludźmi; chodził”bokami”. Był uczynny i pomocny, ale nie lubił się pokazywać – dotyczyło to głównie relacji z osobami świeckimi korzystającymi z biblioteki.

Wywiad zostal nagrany, kawa wypita i nadszedł czas na spacerek przez kościół (cudowne miejsce) do jakiegoś miejsca, gdzie można było wrzucić coś do żołądka. Zgłodniałam porządnie, szczególnie, że OP mury wieją już z lekka chłodkiem nadciągającej zimy. Polecam wam restaurację Świętokrzyską – pyszna zupa z ciecierzycy, obfite drugie danie i kufel (dosłownie) herbaty z imbirem. Tak, tego potrzebowałam.

Podsumowując: sześć godzin w busie, niecałe pięć w Sandomierzu i kolejny dzień za mną. Warto było tam pojechać, pod wieloma względami warto.

A mnie czeka wyciągnięcie z archiwum materiałów po br. Wilhelmie Paściaku – od o. Cypriana Klahsa dowiedziałam się, że spisał swoje wspomnienia ze Lwowa z czasów, gdy był tam także br. Gwala. Światełko mam zawsze na krok, dwa do przodu, ale wciąż jakieś jest. Zapowiada się ciekawa biografia, bo i czasy były ciekawe. Nie mówiąc o samej postaci.

2 myśli nt. „Na tropie br. Gwali

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s