„Boska Florence”, reż. S. Frears

florence

Po trzech tygodniach od umówienia się wreszcie dotarłyśmy z Kasią (wielką fanką opery, co istotne dla docenienia wielu aspektów tego filmu) na „Boską Florence”. Obśmiałam się jak norka, ale tak naprawdę to smutny film.

Dla mnie to pokaz tego, że kłamstwo kosztuje. I w miarę upływu czasu coraz więcej, w coraz większej liczbie wymiarów. Za ciepły, przytulny światek Florence, coś w rodzaju szklarni, płaci jej mąż, kochanka jej męża, nauczyciel śpiewu, pianista i tak dalej, i tak dalej. A u początku tej słodko przepłaconej bajki stoi grzech jej pierwszego męża: oprócz ciężkiego konta zostawił jej też ciężką chorobę.

W filmie kicz przeplata się z brzydotą, kamera nie oszczędza aktorów – widać wiek na ich twarzach (ogólnie mam wrażenie, że to jakiś trend we współczesnym kinie), wnętrza i ulice nie są „wylizane”. Tu, tak na marginesie, chylę czoła przed Nowym Jorkiem w stylu art deco (wnętrza) z dostrzegalną już estetyką nadchodzących lat pięćdziesiątych. Piękne wzornictwo tamtych czasów, moda, makijaże. Żadnych wieżowców – budynki tylko z epoki. Sama Florence estetycznie sprawia wrażenie kogoś, kto pozostał w pierwszych dekadach XX w.

Film jest nasycony humorem w wielu odcieniach (kamienna twarz Hugh Granta ala refleksyjny baset nieodmiennie podgrzewa absurdalność scen) oraz subtelnie rozegranymi odwołaniami do innych filmów i nie tylko. Genialny jest w swoim zgubieniu i nieporadności połączonej z lekką neurozą Simon Helberg grający Cosmo MacMoona. Facet ma na twarzy wypisane: „Nie strzelać do pianisty” i to neonowymi zgłoskami.

Ostatecznie film zostawił mnie w wewnętrznym rozdarciu. Płakałam na nim nie tylko ze śmiechu, Meryl Streep świetnie zagrała wyznaczoną sobie rolę. Z jednej strony, jest po dziecinnemu uparta i lubiąca złudzenia, z drugiej – walczy i bardzo długo wygrywa. Walka kończy się, kiedy do szklarni wpada podmuch zimnego powietrza ostro wyrażonej prawdy. Może zbyt ostro.

Smutna komedia, świetnie zagrana i dobrze wyreżyserowana. A arię Królowej Nocy w tym wykonaniu trudno zapomnieć, oj, trudno… 😀

Polecam, chociaż nie kino. Zwłaszcza że niektórzy widzowie nawet podczas seansu muszą odbierać i wysyłać smsy oraz szukać czegoś w googlach. Nie ma to, jak ostre białe swiatło w ciemnej sali migające akurat na granicy twojego pola widzenia. Wrażenie jedyne w swom rodzaju.

Chyba się starzeję…

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s