Wstawanie o 5.00 rano, szczególnie w niedzielę, nie jest moim ulubionym sportem. Potrzebuję mocnej motywacji i tę rolę spełniło zaproszenie do TVP, do programu „Między niebem a ziemią”. Zwlekłam się, zapakowałam do torby buty na obcasie i kawę na drogę, dowlokłam się na dworzec i z okien IC miałam okazję podziwiać powyższy wschód słońca nad karmelitami bosymi ze szkieletorem w tle (śpieszcie robić mu zdjęcia, tak szybko go zabudowują).
PKP jak zwykle zapewniło piękne widoki z okien, darmowy poczęstunek (kawa/herbata/zimny napój) oraz opóźnienie. Na szczęście tylko 5 min., za to przez Warszawę Zachodnią przemkliśmy bez postoju i to mię nieco zmyliło.
Pierwszy raz zobaczyłam na własne oczy słynny budynek TVP, który szczycił się swego czasu nominacją do Makabryły. Nie jest najgorzej. Najlepiej też nie, ale trudno – popularność bryły kosztuje, nawet jeśl jest to popularnośc negatywna. Pan kierowca z fantazją zahamował pod wejściem i pomknął po następnego gościa. Chwilę poczekałam w przedsionku a kiedy przyszła po mnie producentka, p. Alma, poszłyśmy przez labirynt (a wiódl nas cień Kaffki… 😉 ) do charakteryzatorni. Minęłam się w drzwiach z Bardzo Ważnymi Politykami, którzy przyszli na poranny sparing przy śniadaniu, po czym moja buźka została przykryta odpowiednią ilością pudru i odrobiną cienia. Okazało się, że pani charakteryzatorka ma pięknego owczarka niemieckiego, więc posłuchałam nieco o problemach z czesaniem, do których swoją część opowieści dorzuciła też druga pani charakteryzatorka, posiadaczka psa niskopodłogowego acz włochatego. Ponieważ w tym samym czasie usupełniałam niedobory kofeiny, sama nie byłam zbyt rozmowna.
Studio okazało się duże, ale przytulne. Prowadzący – Marek Zając – pochodzi z Krakowa, a co do gości, to miałam okazję poznać s. Jolantę Glapkę (jeszcze jako świecka osoba była wolontariuszką w Kalighat), ks. prof. Józefa Naumowicza (patrolog) i Radosława Pazurę, który opowiadał o kapucyńskiej fundacji pomagającej bezdomnym (jest jej „twarzą”). Uderzyło mnie, że do powstania jednego programu potrzebne jest całe mnóstwo ludzi zaangażowanych w jego powstanie: kilku kamerzystów, dźwiękowcy, państwo od kwestii organizacyjnych… I prowadzący, ale to jakby oczywiste.
Pojawiły się małe problemy z fotelami – jeden z nich zaczął strzelać fochy oparciem, ale od czego jest taśma klejąca. Był czas na poprawki, bo siedzieliśmy w studio przez całą kanonizację. Potem wejście na żywo i pół godziny zleciało jak biczem strzelił (chociaż i tak mielismy ekstra czas dzięki papieżowi, który ma tendencję do skracania liturgii). Jednak trzy kamery stresują – trzeba panować nad mimiką i układem ciała, bo zawsze jest ryzyko, że właśnie jest się na ekranie, chociaż mówi kto inny. Tej partii roli jeszcze nie opanowałam.
A tu zdjęcie z wnętrza telewizyjnego lewiatana (ten przeszklony pasażyk między łukami jest bardzo sympatyczny od środka):
Było bardzo sympatycznie, potem okazało się, że spora część gości jedzie w tę samą stronę, czyli dominikanów na Służewie, więc zabrałam się z nimi. Nad wejście głownym wciąz wiszą zakonne flagi z czarną wstążką – znak mówiący o śmierci o. Witolda Słabiga. Westchnęłam w jego intencji, chociaż pewnie doskonała większość tych, którzy go znają, robi to samo.
Po mszy byłam umówiona z Anią: obiad, lody, plotki – te sprawy. Warszawa pożegnała mnie deszczem, który towarzyszył mi do Krakowa. Tu na szczęście padało tylko kiedy byłam w MPK, więc spokojnie dotarłam do domu i padłam w przezornie niezaścielone rano legowisko. Niezły maraton.
Dziś podłapana wczoraj infekcja bujnie się rozwinęła, kaszlę jak gruźlik a rzut oka na vod i wczorajszą audycję utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem zwierzem radiowym. Ostre oświetlenie bezlitośnie odsłania, że moja buźka była pokiereszowana i makijaż niewiele tu da. Trudno, i tak jest super w porównaniu do tego, co mogło być.
Grunt, że mogliśmy porozmawiac o ciemności, w jakiej tkwiła Matka Teresa przez pół wieku, co okazało się ważnym tematem. Ona wciąż mnie zawstydza i planuję twórczo ten wstyd wykorzystać. Co się ma zmarnować.
pokiereszowana buzia ale piękna i mogłabym patrzeć w nią bez końca gdyby tylko umówiła się ze mną na kawę 🙂 z moją pokiereszowaną duszą…