Witaj, Kwiecie nad kwiaty, Jacku, z wszystkich kwiatów najczystszy! Witaj, Kamieniu drogocenny, z wszystkich kamieni najświetniejszy! Witaj, Opiekunie wszystkich, do Ciebie się zwracamy! Witaj, Mieszkańcu niebios; pospiesz troskliwie z modlitwą! O, Jacku najświętszy, o, Wyznawco najsłodszy!
Narodziny dla nieba
Tęsknota za Bogiem stawała się coraz cięższa, im bliżej było domu. Serce wyrywało się ku wieczności, ale wciąż tylu ludzi przychodziło do niego po modlitwę i radę. Poza tym u wrót Życia stał anioł śmierci – Jacek przeczuwał, że czeka go jeszcze ostatnia walka, ta w chwili agonii.
Kiedy śpiewali Salve Regina po II Nieszporach uroczystości św. ojca Dominika, w jego sercu pojawiło się delikatne poruszenie. Wydało mu się, że słyszy daleki głos, chociaż nie potrafi rozpoznać jeszcze słów. Jednak sam jego dźwięk wystarczył, by dominikanin poczuł radosne ożywienie z odrobiną obawy jak przed każdą podróżą.
Następnego dnia zasłabł. Kolejne dni mijały na rosnącej słabości ciała i wewnętrznej walce, zmieniali się tylko opiekujący się nim bracia. W wigilię Wniebowstąpienia Jacek nagle się ożywił. Głos powrócił i dominikanin go rozpoznał – słyszał już Ją, tuż przed wyruszeniem na misje. Wtedy nazwała go swoim umiłowanym synem i obiecała wstawiennictwo. Teraz usłyszał to, za czym od tak dawna tęsknił: „Już czas, Jacku”.
Odwrócił się w stronę siedzącego przy nim brata:
– Jutro umrę – i uśmiechnął się radośnie jak dziecko.
Brat zerwał się i pobiegł do przeora. Po chwili w celi zrobiło się jasno od habitów. Odrowąż westchnął.
– Jutro, nie dziś. Ale módlcie się, bracia, żebym pozostał wierny do końca – popatrzył na otaczające go twarze, spojrzał w oczy, niektóre napełnione łzami. Oczekiwali od niego jakiegoś słowa, ostatniej wskazówki.
– Chcę wam jeszcze zostawić to, co usłyszałem z ust ojca naszego, świętego Dominika. Zachowujcie pokorę, miejcie wzajemną miłość i zachowujcie dobrowolne ubóstwo. To wasze klucze do wiecznego dziedzictwa.
Bracia cicho się rozeszli i nadeszła długa noc. Jacek nie mógł zasnąć. W jego głowie zaczęły się cisnąć wspomnienia, ale głównie te złe: zaniedbań, grzechów, słabości. Im bliżej było świtu, tym cięższe było jego serce. Niewielką ulgę przyniosła mu modlitwa – odmówili z socjuszem Matutinum. W porze Jutrzni w celi znów zrobiło się tłoczno. Jacek zmagał się z narastającą pokusą rozpaczy, a towarzyszący mu bracia odmawiali kolejne godziny liturgiczne. Przy psalmie „W Tobie Panie złożyłem nadzieję” umierający wybuchnął płaczem, a wraz z wersetem „W Twoje ręce powierzam ducha mego” Jacek odetchnął po raz ostatni, znów spokojny i radosny. Zapłakany przeor poczuł, jak ktoś ciągnie go za rękaw.
– Bracie Benedykcie, to Nona. Godzina śmierci naszego Pana.
Przełożony drgnął i spojrzał uważnie na leżące przed nim ciało. Wydało mu się, że widzi odchodzące od niego pełne radości, światła i mocy postacie a między nimi brata Jacka. Ten na progu celi odwrócił się i uśmiechnął. Radośnie jak dziecko.
Módlmy się:
Święty Jacku, gdy podziwiamy Twój zapał apostolski i nieugiętą wolę w pracy dla Boga i ludzi, szukamy źródła Twych sił. Znajdujemy je w Twojej głębokiej czci dla Najświętszego Sakramentu. Obyśmy zrozumieli, jak wielkim skarbem jest dla nas Najświętszy Sakrament Ciała i Krwi Pańskiej. Obyśmy w trudach i cierpieniach naszego życia umacniali się udziałem w Eucharystycznej Ofierze, poprzez częstą Komunię świętą i modlitwę u stóp tabernakulum. Uproś to nam u Boga, święty Jacku, nasz patronie. Amen.