Witaj, Kwiecie nad kwiaty, Jacku, z wszystkich kwiatów najczystszy! Witaj, Kamieniu drogocenny, z wszystkich kamieni najświetniejszy! Witaj, Opiekunie wszystkich, do Ciebie się zwracamy! Witaj, Mieszkańcu niebios; pospiesz troskliwie z modlitwą! O, Jacku najświętszy, o, Wyznawco najsłodszy!
Podniesienie zboża
Stojący obok Jacka mężczyzna schylił się, podniósł zabłąkaną kulkę gradu, i obróciwszy ją w dłoni, westchnął: „To w tym roku płanetnicy za nas wymłócili, tyle, że chleba z tego nie będzie”.
Z wsi na pola zaczęli wychodzić ludzie. Dzieciaki biegały, konkurując o to, kto znajdzie większy kawałek lodu. Starsi zatrzymywali się na miedzach i patrzyli z poszarzałymi twarzami na wbite w ziemię zboże. Kobiety zaczęły zawodzić, nawet niektórzy z mężczyzn mieli łzy w oczach. „Co będzie ojcze? Co będzie?” – starsza kobieta zaczęła szarpać rękaw Jackowego habitu – „W domu piątka dzieciaków, nas starych dwoje a nowego chleba nie będzie. Poumieramy, poumieramy” – zaniosła się płaczem.
Pani Klemencja – właścicielka Kościelca – nawet nie próbowała pocieszać staruszki. Miały być żniwa, radość, zaprosiła przecież swojego spowiednika, żeby odprawił mszę, powiedział kazanie. A przyszedł na żałobę.
– Pomódlcie się za nas, ojcze. Bóg chętnie was wysłuchuje, może da jakąś radę – powiedziała, ale w jej głosie było więcej smutku niż nadziei.
Z Jackowej pamięci wypłynął obraz leżącego pod ławą w karczmie psa. Jego czujne, pełne napięcia, ale cierpliwe spojrzenie, którym domagał się udziału w posiłku. Jego upór, który ostatecznie został wynagrodzony otrzymaną kością.
– Czuwajmy dziś całą noc i módlmy się o Boże zmiłowanie! Bóg jest miłosierny ojcem, nie odmówi wam pomocy! – zawołał.
Wieczorem wszedł do kaplicy i spojrzał na krucyfiks: „Ty wszystko możesz. Ty dajesz plony i zsyłasz klęski. Panie, pomóż tym ludziom! Pomóż im! Przecież to Twoje stworzenia! Nie odejdę, póki nie oddalisz od nich śmierci. Nie odejdę”.
Ława i klęcznik wbijały się w mięśnie zakonnika. Klękał i siadał, siadał i klękał, ale nie odchodził. Wpatrywał sie w Ukrzyżowanego, jak pies w karczmie w jego rękę. Stracił poczucie czasu, nie wiedział nawet, czy śpi, czy czuwa. Kiedy za oknami zaczęło szarzeć, delikatny powiew poruszył płomykami ogarków. „Powiew? Przecież kaplica jest zamknięta…”. Jacek wstał i rozprostowując z bólem zesztywniałe nogi, poszedł w stronę drzwi. Uchylił je i przez poranną mgłę zobaczył w przesmyku między domami, jak powiew podnosi leżące pokosy. Pobiegł, utykając, w stronę pól. Wraz ze wstającym słońcem wstawało na nich zboże i kiedy rosa wyparowała, powiew lekko poruszał ciężkie kłosy na wyprostowanych już łodyżkach. Jacek roześmiał się z wdzięcznością w stronę rozświetlonego nieba i dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Odwrócił się i pod ścianą stodoły zobaczył znajomego kudłacza z karczmy. Pies ziewnął, pokazując swoje imponujące uzębienie, po czym zwinął się w plamie słonecznego światła, poprawił ułożenie pyska na łapach i zerknął na kaznodzieję: „Drzemanko?”.
Módlmy się:
Święty Jacku, Najświętsza Maryja Panna była dla Ciebie Matka miłości, Mistrzynią i Panią. Zawsze czciłeś Maryję i nosiłeś ze sobą Jej wizerunek, w Jej ręce składałeś swoje trudy, bo wiedziałeś, że kto złączony jest z Matką Najświętszą, ten od Boga nigdy nie odstąpi. Błagamy Cię, święty nasz patronie, wyproś nam większą wierność w służbie Najświętszej Dziewicy, abyśmy wzmocnili naszą miłość tu na ziemi i zdobyli wieczną chwałę w niebie. Amen