Miał być piękny dzień i jest piękny. Ciepło, nawet upalnie, z przepływającymi obłokami. Postanowiłam przełamać w sobie lęk przed panią niedźwiedź i poszłam w górę wyciągu, potem lasem na Tarasówkę i tam sobie zeszłam. Co prawda jak szłam przez las, to czułam, że coś mnie się gapi w plecy, ale uznałam, że pewnie to przeczulenie a nawet jeśli nie ono, to skoro nie atakuje, to niech się gapi. Mnie nie ubędzie.
Poranek był świeży i rosisty, a ponieważ droga w górę wyciągu jest już sporo wyżłobiona (prawie wąwóz miejscami), to widoki na łąkę były piękne.
Jak widac chmur nie brakowało, ale nie ma co narzekać. A tu detalik odpowiednio błekitny i ukąpany w rosie.
Po drodze spożyłam to i owo z niedźwiedziowej spiżarki – było pysznie, od razu z popitką.
Pajeczynę pozostawiłam w stanie zastanym, bez obaw. Za to fioletowe trafiło do mojego żołądka. Dobre było…
Ścieżka od początku błotnista, ale bardzo sympatycznie się szło przez las – cień, lekki powiew, z górki (a Zgorzelisko ma wg mapy 1105 m. n.p.m., więc troszkę trzeba się wspiąć).
Przy zejściu na Tarasówkę trafiłam na takie cudo:
Szłam przez jedno z fajniejszych miejsc widokowych w MC. Mieszkać tam trudno, zwłaszcza w zimie (ciężki dojazd), co widać po liczbie gospodarstw. Dom najbliżej lasu, dotychczas pozamykany, odżył – odnowiony komin, otwarte okiennice. Trudno mu odmówić uroku.
Po drodze psy dwa, za ogrodzeniem, których największą rozrywką jest obszczekiwanie przechodniów. Fajne z pyska, ale jakoś nie odczuwałam głębszej potrzeby kontaktu bezpośredniego.
Przy drodze taka ławeczka:
Jak widać nawet ze stolikiem. A z ławeczki taki widok:
Schodzi się też sympatycznie, a po drodze jest kaplica św. Bartłomieja. Co roku 3 maja jest tam święto baców (święcenie owiec i hal), a potem, jak widać, kapliczka zarasta sukcesywnie do 24 sierpnia, kiedy jest św. Bartłomieja Apostoła. Sama w sobie jest zadbana: ściany odmalowane, gont zabezpieczony, drewniana część elewacji umyta. Jedno z piękniejszych miejsc w MC.
Wybudował ją własnymi rękami Bartłomiej Pawlikowski. Naznosił kamieni, wymurował. To było na początku XX w. (budowa zaczęła się w 1906 r.) a kaplica ostatecznie stała się wotum. Jedyny syn Bartłomieja został wysłany na front I wojny światowej a jego rodzice właśnie w tej kapliczce modlili się o jego szczęśliwy powrót. I zostali wysłuchani. Wtedy w MC jeszcze nie było kościoła – powstanie dopiero w latach siedemdziesiątych XX w. i, jak to wtedy bywało, nie do końca legalnie.
Na początku XXI w. dobudowano drewaniany ołtarz polowy (ten szerszy dach) a tradycja święta baców trwa nadal, choć narodziła się nie tak dawno – w latach osiedziesiątych poprzedniego wieku (informacje zaczerpnęłam STĄD i z ulotki).
Buty miałam strasznie ubłocone, więc skorzystałam z tego, że po drodze trzeba przejść przez potok i opłukałam je tam nieco. A to rzeczony potoczek:
Powoli mentalnie przygotowuję się do tego, że trzeba będzie wracać. Najbardziej mnie cieszy, że odpoczęłam. I to jest bardzo fajne uczucie, powiem wam…