MC: sobota XII tygodnia

Dławiący duchotą dzień zamienił się w chłodny, słoneczny wieczór pachnący dymem z żywicznego drewna i sianem. Do MC przyjechała na rekolekcje jakaś wspólnota, ludzie w różnym wieku, sporo dzieciaków. Kościółek pękał w szwach. To znaczy pewnie by pękał, gdyby nie to, że wystarczyło otworzyć drzwi, żeby światynią stały się „soboty”, parking i cała widoczna stamtąd rzeczywistość. Jak dobrze się modlić w kościele, w którym słychać las i potok. Lubię to poczucie jedności.

Planowałam dziś Wiktorówki, ale nie zdążyłam nawet wyjść za granice wioski – zrobiło mnie się jakoś tak mdło i słabo. Poszłam na chwilę refleksji nad potok (zawsze to higienicznej wymiotować, od razu się posprząta) i w tych szemrzących okolicznościach przyrody zreflektowałam się, że nie dojdę nawet spacerkiem do sanktuarium. Podreptałam do spożywczego, uzupełniłam zapasy i zaległam w domu z książką. I to jaką! „Kobieta i mężczyzna. O mistyce ciała” Fabrice Hadjadja.

Kawał (ok. 350 stron) świetnego eseju filozoficznego na temat duchowej wymowy ciała, napisanego i przełożonego tak, że czyta się z prawdziwą przyjemnością. Hadjadj to hobbysta prowokacji – cytuje de Sade’a, by po chwili wzmocnić jego stanowisko cytatem z Tomasza z Akwinu. To tak w ramach przykładu podaję, żeby ktoś nie poczuł się zgorszony po sięgnięciu po książkę. Bawi się językiem, gra znaczeniami (tu niski pokłon wobec Marii Nowak, która go tłumaczyła), ale wiele z jego analiz pokazuje nowe aspekty otaczającej nas intelektualnej a nade wszystko ztechnologizowanej rzeczywistości. Bardzo się zgadzam w tym, co pisze o odradzajacej się ponownie gnozie. Z kolei lektura fragmentów na temat fizyczności jest dla mnie trochę jak wyprawa do kraju dzikich, bo autor pisze o tym wyłacznie z perspektywy mężczyzny (trudno się zresztą temu dziwić). Może jego żona kiedyś dopisze suplement? W każdym razie warto i niech was nie przeraża ani jej objętość, ani „filozoficzność” czy też przynależność do serii „Psychologia i wiara”. Wiara zdecydowanie, psychologia nie.

Dopiero nadgryzłam (jestem w 1/4), ale zapowiada się bardzo interesująco.

Samopoczucie okazało się efektem działania barometru – burza wisiała, odgrażała się, sugestywnie przesuwała po niebie, ale w końcu poszła sobie na północ (chociaż nad wysokimi chyba coś lało, bo potem góry parowały). A jak sobie poszła, to mi ulżyło.

W MC oprócz rekolektantów pojawiają się wczasowicze, w końcu rok szkolny się skończył. Robi się głośno i tłumnie. Nic, trzeba będzie poszukać rzadziej uczęszczanych szlaków.

I jeszcze jedna impresja. Poszłam po mszy na ten koniec MC, na którym mnie jeszcze nie było. Była wspaniała widoczność i miodowe słońce zachodzące w lekkiej mgiełce. Stałam na skoszonej świeżo łące. Najpierw pomyślałam, że trzeba było jednak wziąć telefon, bo tam mam aparat. A potem wróciło do mnie, po raz kolejny podczas tego wyjazdu, zdanie z księgi biblijnego defetysty, Koheleta: „Nie nasyci się oko patrzeniem ani nie napełni ucho słuchaniem” (Koh 1,8). Miał rację, melancholik jeden. Każde zdjęcie jest jak próba zawłaszczenia, uczynienia nieśmiertelną tej chwili, żeby móc ją potem wciąż przeżywać. A przeżyć można ją tylko raz: stojąc na łące, patrząc, dotykając, wąchając, słuchając. I to jest życie, bo ono jest procesem, nieustanną przemianą. Nie ma sensu zatrzymywać potoku – można tylko płynąć z prądem lub wręcz przeciwnie. I czuć całym sobą wartkość jego nurtu.

Więc zdjęcia nie będzie. Ale co przeżyłam, to moje.

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s