Poranny plan, wykombinowany kilka dni wcześniej, był ambitny: wejść Boczaniem, dojść do Czarnego Stawu Gąsienicowego, zejść Jaworzynką. Z tego zrealizowałam tylko wejść Boczaniem [do Przełęczy między Kopami], zejść Jaworzynką, co oznacza skrócenie wyprawy o dobre dwie godziny, nie licząc czasu przesiedzianego nad moim ulubionym zbiornikem wodnym w Tatrach.
Siedziałam wczoraj do późna (nigdy więcej zleceń na wczoraj w trakcie urlopu), niedospałam, na szlak wyszłam niby wcześnie, ale jednak za późno. Góry też niby w słońcu, ale jakieś takie niewyraźne były. A do tego dziwnie kiepsko mi się szło, im dłużej, tym duszniej, tempo coraz bardziej żółwia z amputowanym jednym płucem i połową drugiego. Nieco wiało, ale oszczędnie i tylko w przeciągach. Wyszłam z lasu na Skupniów Upłaz i popodziwiałam panoramę na Dolinę Olczyską.
A potem odwróciłam się i zachwycił mnie dobrze widoczny szczyt Kasprowego.
Potem nieco zieleninki, począwszy od zerwy kulistej (to niebieskie) w towarzystwie trzmiela:
po bliżej niezidentyfikowany fioletowo kwitnący skalniak:
Upłaz wyglądał jak sporych rozmiarów ogród skalny Pana Boga, o układzie tarasowym. Do tego intensywnie pachniała pyląca właśnie kosodrzewina i wierzba iwa. Ta ostatnia pachnie słodko, miodnie, a jednocześnie delikatnie. Od czasu do czasu podmuchy wiatru przynosiły ten zapach i aż lżej się oddychało.
Im bliżej przełęczy, tym gorzej mi było. Zanim doszłam, już wiedziałam, że schodzę po dotarciu do niej. Przec chwilę mnie kusiło, żeby przynajmniej zajrzeć na Halę Gąsienicową, ale mój tył głowy mnie poganiał. Zresztą byłam tez ciekawa Doliny Jaworzynki, nigdy jeszcze nią nie szłam. I wtedy popatrzyłam na grań i zrozumiałam i tył głowy, i moją fatalną kondycję – szła burza (a na jej tle ładnie zapozowal Giewont).
Ruszyłam więc po krótkim popasie w dół. Dość długie i dość ostre zejście, potem spacerek kwitnącą doliną – jak dla mnie szlak raczej do schodzenia niż wchodzenia. A podrodze znów zielenina.
Zawilec (tak mnie się zdaje)
I wreszcie udało mi się uchwycić dobrze jeden z dzwonków (chyba Scheuzchera) – wygląda, jakby ktoś zapomniał zdjac lampki choinkowe z kosodrzewiny 🙂
Sporo obcokrajowców, w tym para Rosjan: pan szedł do przodu jak czołg. Pani sobie jakoś radziła, ale nie nadążała za nim i wyglądało na to, że nie może liczyć za bardzo na zrozumienie. Jednak ciało bardzo dużo mówi: jego układ, przyjęta postawa, sposób zwracania się ku drugiemu. Nie trzeba słyszeć słów, żeby odczytać przekaz.
Barometr w mojej głowie pulsował coraz większą chęcią opuszczenia parku. Było tam pięknie i cieszę się z poznania Jaworzynki, ale na szybko i pośpiesznie. Po drodze po raz kolejny trafiłam na osobę siedzącą na środku szlaku i bynajmniej nie dlatego, że tam zasłabła. Tym razem zwróciłam delikatnie uwagę, że to kiepski pomysł, ale nie wiem, czy pani zrozumiała. Ogólnie mam po dzisiejszym dniu w górach, także zakopiańskim spacerze, wrażenie, że spora część ludzi traktuje rzeczywistość i ludzi wokół siebie, jakby byli oni wirtualni. Trzeba upominać się o swoje, bo drugim czasem jest wygodniej się nie domyślać, że ich zachowanie może być dla kogoś uciążliwe. I to łatwe nie jest – to upominanie się.
Już w połowie doliny dotarło do mnie, że brak mi tej połowy kawy, której nie dopiłam rano, więc po wyjściu z parku uzupełniłam poziom kofeiny w organizmie a potem, jadąc już busem (dziś kierowcą był św. Mikołaj bez wdzianka zawodowego, za to z bardzo naelektryzowaną fryzurą i brodą, może to tak przedburzowo), doszłam do wniosku, że ja chce lodów i to koniecznie moich ulubionych, czyli od Żarneckich. Wysiadłam więc przy Watrze i spełniłam swój kaprys. Przy okazji odkryłam dyskont z obuwiem i dałam mu zarobić. Niewiele, ale zawsze coś – i dla nich, i dla mnie.
Ledwo dotarłam do domu, wzięłam prysznic i wyjrzałam przez okno, a tam znad gór przypełzła burza, sypnął grad a potem lunął deszcz, na chwilę przestal i znów poprawił. Barometr zadziałał na czas – mogłam tę burzę oglądac spokojnie z wnętrza suchego pokoju.
A późnym wieczorem śliczne widoki, rzeskie powietrze i ogólnie raj. Pogadałam sobie z o. Andrzejem, który przyjechał tu na kilka dni, o książkach, rynku wydawniczym, prozie i reportażach a także braku porządnej polskiej teologii.
Jutro planuję nicnieróbstwo. Całkowite.