Dzień pod wałem fenowym. Tutaj rzeczony w swej masie:
A tu sprawca tego zjawiska, czyli półtorej minuty z panem H.
Film na YT, bo nie chciał się załadować na bloga
Tym razem to było – tak podawały strony TPNu – jakeś marne 50+ km/h (pan H. potrafi się rozkręcić do 200), a i tak połamało drzewa w Małem Cichem a w sąsiedniej wiosce konar spadł na kobietę idącą z trójką dzieci. Ona trafiła do szpitala wojewódzkiego, a najmniejszy, kilkumiesięczny brzdąc do Prokocimia.
[Tak na marginesie podziwiam tempo roznoszenia się wieści w małych społecznościach – telefon komórkowy to przy tym leniwiec]
Także, mili państwo, taki wiatr to nie przelewki. Nie bez powodu w rodzinie zawsze uchodził za narwańca… 😉
Nie przelewki też z tego powodu, że lubi prowadzać się z burzą lub ulewą. I na tym zdjęciu idzie dysc, idzie dysc, idzie sikawica:
Najpierw było tak, jakby chmury mial psią naturę i otrząsały się po przejściu przez góry. Potem lunęło i to porządnie, zacinając na dokładkę. Mnie zmogła senność, więc przespałam deszcz, ale wiało do wieczora. Sądząc po wyciu syreny, tutejsza straż wyjeżdżała jeszcze kilka razy usuwać skutki halnego.
A wieczorem było tak:
Różowe chmurki, błękicik. Cały dzien pandemonium, pogoda wariowała, a tu jakby nigdy nic ciepełko, widoczki. Halny? Jaki halny?
I tak patrząc na latające w powietrzu gałęzie, pomyślałam, jak wiele racji mieli ci z mistrzów duchowości, którzy mówili, że w spotkaniu z Bogiem trzeba być jak trawa. W górach są takie miejsca, gdzie nic poza trawą nie urośnie, bo jak tylko okrzepnie, wzmocni się, to przychodzi halny i sprząta. Trawa się ugnie, przylgnie do ziemi – podda wiatrowi. Co tylko będzie zbyt harde, pewne swojej siły i w sobie pokładające ufność, ten połamie albo i wyrwie z korzeniami. Wiatr to nie tylko lekki powiew – to także zbijająca z nóg potęga.
Człowiek miasta przywyka do myśli, że wszystko ma pod kontrolą i wiele ma na żądanie. Zderzenie z górami przywraca właściwe proporcje i wyznacza granice. Jeśli je szanujesz, przetrwasz. Jeśli je przekroczysz, to już niekoniecznie.
Siedzę sobie na łóżku i mruga do mnie światełko ze schroniska na Kasprowym. Latarnia górska dla chmur i pogubionych.