MC12: MB Jaworzyńska od ślubów

Kaplica na Wiktorówkach jest niewielka, jednak zbudowana z miłością i to widać. Dopracowane detale, proste bogactwo, ale zawsze bogactwo różnych gatunków drewna i wzornictwo inspirowane przyrodą Tatr a do tego wykonane przez ludzi o dużych umiejętnościach warsztatowych (osobiście jestem fanką łuku tęczowego i wyrzeźbionego na jego belce wzoru gałązek kosodrzewiny).

Nic dziwnego, że sporo osób wybiera ją jako miejsce, gdzie chcą wziąć ślub. Ba! Gdzie chcą świętowac kolejne rocznice! I dziś właśnie tak trafiłam: na wiktorówkowej dwunastce główną intencją była modlitwa za Beatę i Edwina, którzy obchodzili 25-lecie ślubu, a przy okazji okazalo się, że jest tam też druga para – świętująca 40-lecie. Główni świętujący byli elegancko ubrani (pani miała nawet buty na obcasie a pan muszkę i smoking!), jak sie okazało, wnieśli te stroje w plecakach i przebierali się w kuchni. Pani miała piękny bukiet z polnych kwiatów i nawet przez chwilę krążyły żarty, że będzie musiała się tłumaczyć, że te kwiatuszki to nie z TPNu, przedstawić świadków, podać dowody, wskazać miejsca etc. Ale to na szczęście wszystko żartem.

Za to bardzo serio o. Marcin mówił w kazaniu, że teraz w ich wspólnym życiu jest czas, kiedy trzeba, żeby znów się w sobie zakochali a najlepszą drogą do tego jest rozmawianie ze sobą. I tu był fragment o męskich problemach z komunikacją („Nam trzeba wprost, bo my się nie domyślimy. I, szczerze mówiąc, my się nie chcemy domyślać”. Faceci znaczy – zdanie to wywołało społeczny rechot) oraz o tym, że panowie też powinni przekraczać swoją niechęć i nieumiejętność mówienia o tym, co czują.

Piękna msza, znów tak po domowemu, u Mamy. Za ojcem jak czarny cień chodził Rebe, tamtejszy labrador. Z uwagą śledził, jak jego pan zapalał świecie przy ołtarzu a podczas liturgii spokojnie czekał w zakrystii, by po mszy wmieszać się w tłum gość i łaskawie zezwolić na mizianie po plecach i za uszkami.

Następny był ślub, państwo młodzi chyba z okolic Rzeszowa, bo nie „godoli” po góralsku, a ten Rzeszów gdzieś się w rozmowie przewinął. Niech im tam Pan błogosławi. Przyglądałam się jednym i drugim, siedząc w kuchni z kubkiem gorącej, pysznej OPherbatki. Życie.

Tuż przed Małym Cichym złapał mnie przelotny deszcz, dzięki któremu odkryłam, że tamtejsi mieszkańcy bardzo wcześnie zaczynają pracę w stolarce – tu ewidentnie jeden z nich zostawił swoje „poidełko” w stolarni. Podejrzałam, jak schroniłam się przed deszczem:

IMG_2006

Nie sprawdzałam, czy zawartośc była z prądem 🙂

Ponieważ jutro wyjeżdżam, nabyłam jeszcze od państwa Staszeli słodką pamiątkę – taka tam kwitnąca łąka w słoiku. To, co z niej najlepsze: słodycz i zapach:

IMG_2009

Mniej poetycko – miodek. Cały litr. Plecak pachnie też dymem, bo kupiłam oscypki. Taka metoda na to, by nieco złagodzić powrót do miasta i jego rzeczywistości.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s