A dokładnie w Spółdzielni „Ogniwo”, która powoli rozkręca się, czyli działalność swą, księgarniano-klubowo-kawiarnianą w dawnej Montowni mieszczącej się niegdyś w dawnej kobiecej mykwie na Paulińskiej 28. Wysokie drugie piętro, na które wchodzi się klatką schodową o zdecydowanie proletariackim klimacie a potem przestronna sala, w której kiedyś mieścił się basen do rytualnych żydowskich obmyć. Obecnie jest tam podest a dziś na nim siedziała nas czwórka: Zuzanna Radzik, o. Jacek Prusak SJ, ja i prowadzący dyskusję Krzysztof Juruś.
Przedmiotem panelu była ta oto książka:
Autorka przedstawia w niej teologię feministyczną w wielu jej odcieniach i wymiarach, a publikacja powstała na zamówienie Krytyki Politycznej. Tak więc jest lewo, bardzo lewo, jeśli chodzi o kontekst powstania. Książka sama w sobie jest raczej relacjonowaniem określonych zjawisk niż prezentacją poglądów autorki – takie odniosłam wrażenie. A trzeba przyznać, że odcieni tej, czyli feministycznej, refleksji jest bardzo dużo.
Rozpoczęliśmy z lekkim poślizgiem, czyli po krakowsku. Na początek poszedł koniec książki, a więc część poświęcona antropologii i teorii gender. Prowadzący przytoczył cytat z książki, który był fragmentem wypowiedzi jednego z odpytywanych przez autorkę księży, na temat tego, co on sądzi o roli kobiet w Kościele. Odpowiedział on, że nie ma kobiet wśród wielkich pisarzy, ale to na kolanach niewiast wychowywali się geniusze. Trzeba przyznać, że cytat może zirytować.
O komentarz został poproszony o. Prusak. Dokładnie miał odnieść się do tego, że księża są formowani w ściśle męskim gronie, więc co mogą wiedzieć o kobietach. Ojciec Jacek wskazał na to, że większość współczesnych alumnów przychodzi do formacji już z doświadczeniem bycia w relacji z dziewczyną, więc to nie jest tak, że nie wiedzą nic o kobietach. Ale jednocześnie wskazał, że wzorzec traktowania kobiety jako matki lub siostry powoduje infantylizację relacji. Nie zgadzam się z tym – mam dwóch starszych braci i jakoś nie czuję się infantylnie w relacji z nimi. I wzorzec relacji brat-siostra, jaki wyniosłam z domu, często mi pomaga w budowaniu odniesienia do księży. Nie komentowałam tego bezpośrednio, bo uznałam to za odejście od zasadniczego tematu spotkania, czyli książki.
Zresztą temat relacji kobieta-kapłan oraz ogólnie lęku przed kobiecą seksualnością jeszcze wrócił przy okazji rozmowy na temat wyświęcania kobiet. Autorka zwróciła uwagę na to, że dla części mężczyzn argumentem przeciwko dopuszczaniu kobiet bliżej ołtarza jest to, że mamy miesiączki. Tu rozmowa zeszła na tematy czystości rytualnej i wpływu starotestamentowego rozumienia kapłaństwa na to rozumienie w Kościele. Oczywiście to pojawił się też krótko temat dziewcząt-ministrantek, jednak zasadniczo debata toczyła się o diakonacie i prezbiteracie. Użyłam argumentu ze znaku sakramentalnego: że do jego pełni konieczne jest ciało mężczyzny – kapłan jest alter Christus, kiedy sprawuje sakramenty, a Jezus był mężczyzną. Powołałam się też na rozprawę habilitacyjną Marty Zając (Asiu, dziękuję za pożyczenie!) i jej analizy pism Hansa Ursa von Balthasara dotyczących mężczyzny jako właściwego reprezentanta Boga wobec Kościoła i Kościoła wobec Boga podczas liturgii.
Wypłynął też pośrednio temat szowinizmu św. Pawła, ale do spółki z o. Prusakiem zdławiliśmy te niecne obelgi w zarodku. Udało się za to prowadzącemu wydobyć z o. Jacka jedno z jego najskrytszych marzeń – przyznał się, że marzy o dniu, kiedy będzie mógł koncelebrować przy boku kobiety.
Przy okazji pierwszego pytania skierowanego do mnie opowiedziałam o tym, co mi się podobało w książce oraz pochwaliłam się, że byłam jednym z recenzentów książki s. Johnson „She Who Is” i opiniowałam ja pozytywnie. Nie wyszła ostatecznie z powodów językowych – polska język to bardzo patriarchalna język, nie poddaje się tak łatwo wymaganiom inkluzywności (takiego mówienia, by nie determinować płci przedmiotu, o którym mowa).
Przy okazji kolejnego zapytania pozwoliłam dojść do głosu mojemu wrodzonemu krytycyzmowi i odniosłam się do zawartego w publikacji stwierdzenia, że kobiety nigdy nie miały władzy w Kościele – powołałam się na matkę Mortęską (wymienioną zresztą w książce) i zakres jej władzy jako opatki benedyktyńskiej. Równy w końcu biskupiemu, oczywiście poza władza święceń.
Zresztą stwierdzenie o „władzy święceń” też skrytykowałam – uważam, że problem nie jest w święceniu lub nie kobiet, ale w tym, że kapłaństwo służebne nie jest rozumiane jako służba, ale jako „grupa trzymająca władzię”. Elitarna jednosta do administrowania i sprawowania sakramentów. A w Wielki Czwartek jest o myciu nóg a nie o trzymaniu władzi. Jakiejkolwiek.
Autorka opowiadala o swoich doświadczeniach podczas pisania, zwłaszcza jeśli chodzi o spotkania z kobietami, o których pisze. Książkę pisała dla swojej dentystki, ale też innych kobiet ze swojego otoczenia, w których narasta gniew i niechęć do Kościoła. Chciała w tej książce opowiedzieć im o przestrzeni i teologii budowanej przez feministki, czyli poszukiwaniu bardziej kobiecej twarzy Kościoła. W późniejszych pytaniach pojawiły się też wątki polityczne, więc pani Zuzanna pdnosiła się także do roli hierarchicznego Kościoła w polityce i kształtowaniu współczesnego kształtu Polski.
To było ciekawe doswiadczenie – po raz pierwszy miałam do czynienia twarzą w twarz z ludźmi lewicy i to skrajnej. Co prawda na spotkaniu było także wiele osób reprezentujących różne odcienie świata kościelnego, ale co pobyt w centrum krakowskiego antyklerykalizmu (cytat z prowadzącego), to pobyt tamże. Jeśli chodzi o samą rozmowę, mam poczucie, że wiele tematów pozostało nieruszonych a na pewno niepogłębionych. Mnie samej chyba łatwiej jednak się pisze, niż mówi. Łatwiej byc precyzyjnym.
Czuję niedosyt rozmowy o zjawisku, które określane jest jako teologia feministyczna czy, szerzej, aktywna obecność kobiet we wspólnocie Kościoła. Trzeba będzie jakoś nadrobić…
A recenzję książki planuję napisać, ale pewnie wrzucę na bardziej publiczne forum. Niech wyjdzie na ludzi.
Wszystko arcyciekawe. Ja to jakaś mało kobieca chyba jestem, bo nigdy nie uważałam, że to źle, iż pewne funkcje społeczne, zawody, powołania mogą dotyczyć wybranej płci. Dodam tylko bardzo praktyczną i zupełnie nieteologiczną uwagę, jeśli chodzi o … miesiączkę. Dni nieczystości uważam za świetny wynalazek i żałowałam, że ich nie ma w naszym społeczeństwie. Ileż to kobiet ma wtedy bóle krzyżowe, mdleje, po prostu cierpi. Dodajmy do tego, andegdotycznie wręcz teraz dla mnie wyglądający drugi dzień, gdy bez żadnych przyczyn byłam tak starsznie płaczliwa, że tylko się schować gdzieś na pustyni. Przecież my naprawdę mamy huśtawki emocjonalne. A w ogóle to siadłam, żeby napisać Ci Elu, że Cię absolutnie podziwiam, bo mnie właśnie zżarłyby emocje i potem długimi miesiącami bym rozpatrywała, jak to mogłam wspaniale odpowiedzieć. Dlatego stanowczo wolę pisanie.
Mnie też podoba się podział zadań. To naprade wygodna pozycja: zostawić panom bycie kapłanami i móc tylko komentować to, jak sobie radzą 😀
nie rozumiem tego podziału może dlatego, że trzymam się od Kościoła z daleka (prócz niedziel i świat nakazanych)…nie walczę, niczego nie udowadniam, do niczego nikogo nie przekonuję…dystans. ale mam swoje zdanie na temat toksycznych relacji z kapłanami i (wzajemnego) wykorzystywania duchowego ludzi (dowartościowanie się czyimś kosztem).