Tak więc – zadziwienie, irytacja przeplatana rechotem i kicz. Zacznijmy od pierwszego.
Zadziwienie pełną salą w kinie. Co prawda był to jeden z naprawdę nielicznych seansów bez dubbingu, ale mimo wszystko kilkadziesiąt osób w środku tygodnia idących na bajkę Disneya? Wszyscy na ten film? Serio? To fajnie, nie czuję się jak jednorożec…
Irytacja wesołym oktetem, który zasiadł obok mnie (cztery panie) i rząd niżej (czterej panowie). Drogie panie, błagam, nie zabierajcie ze sobą na tego typu bajkę facetów. Serio. Oni sie męczą, wy się męczycie, reszta widowni się męczy (bo panowie się męczą). I gadają. Żeby przynajmniej wyszli. Nie. Siedzą, żrą czipsy i gadają.
Żeby jednak nie było tak jednoznacznie negatywnie – oktet rzucał też fajne komentarze. Pierwszy pojawił się jako glosa do wyglądu księcia: [pani numer 1] „Jakiś mało wyględny ten książę”; [pani numer 2, po chwili] „Ale nie widać go całego [był w ujęciu portretowym] a najważniejsze jest ukryte dla oczu” (przyznaję złoty baobab za najbardziej zaskakujący kontekst zacytowania „Małego księcia”. Ubawiło mnie setnie).
Scena kapiąca kiczem w miejsce romatyzmu – książę prowadzi Kopciuszka do sekretnego ogrodu, mówiąc jej: „A teraz ci pokażę coś, czego nikt jeszcze nikt nie widział” [pani numer 1]: „I teraz ksiażę ściągnie spodnie?”.
Zaczynają się napisy, jeden z panów odwraca się do pań: „Rzygacie już tą tęczą? Możemy iść?”. Hm, może jednak jestem jednorożcem?
To może teraz coś o filmie. Jak łatwo się domyślić z cytowanych wyżej komentarzy, ocieka tęczą/lukrem/kiczem – niepotrzebne skreślić. Ale to jest bajka, więc ma tym ociekać i to jest ok. We wszechobecnej śliczności jest kilka wyraźnych luk – to sceny śmierci. Umierają w bajce trzy postacie. Bycie odważną i dobrą nie jest dla Kopciuszka łatwe, raczej coraz bardziej wymagające. I tu chyba największa słabość tej ekranizacji – Lily James, grająca główną rolę, moim zdaniem nie uniosła jej. Tu potrzebna była aktorka o wrodzonej klasie dorzeźbionej wychowaniem, jak Grace Kelly lub Audrey Hepburn. Kate Blanchet też mieści się w tej grupie, jednak ma już swoje lata. Tu była cudownie wredną macochą, oglądając ją doświadczałam emocjonalnego konfliktu, bo grała wspaniale, ale grając tak, rodziła we mnie chęć wytargania jej za te ulizane rude włosy. Klasie jej aktorstwa i poprowadzeniu postaci przez Branagha też trzeba zawdzięczać to, że macocha pozostaje postacią niejednoznaczną. Wredną w działaniu, ale niejednoznaczną.
Kopciuszek, aby był przekonującym obrazem siły tkwiącej w dobru i szlachetności, musi mieć w sobie coś z księżniczki: niewymuszony wdzięk, godność i umiejętność noszenia długiej sukni. Nie sztuka nałożyć gorset i wyprostować ramiona – przy takim układzie można co najwyżej wygladac jak służąca przebrana za księżniczkę. Cóż, noszenie na co dzień spodni jednak się mści (mówię to też do siebie) – powoduje specyficzny sposób poruszania się, którego nie jest tak łatwo się pozbyć. I po James to widać.
Poruszyła mnie scena śmierci króla. Długie ujęcie, twarz syna żegnającego ojca łzami a potem leżącego na jego piersi. Zostaje w pamięci i nie ma w niej ani grama kiczu.
Helena Bohnam Carter jako skrajnie roztrzepana wróżka, która o mały włos nie udusiła swojej córki chrzestnej, jest dobra. Nie ścina z nóg, ale jest po prostu dobra. Jest też kilka naprawde udanych żartów i zdecydowanie należy słuchać oryginalnej wersji językowej, bo roi się w niej od smaczków mało przekładalnych na język polski.
Wnioski? Współczesne kino ma potężny problem z pokazywaniem dobra. Żeby nie było kiczem czy moraliną a po prostu dobrem. „Kopciuszek” nie jest w stanie nikogo przekonać, że dobro ma w sobie majestat i siłę. Ale jest sprawnie opowiedzianą bajką i chętnie jeszcze raz ją obejrzę na mniejszym ekranie. Głównie, by wsłuchać się w dialogi i jeszcze raz pośmiać z żartów. I wrócić znów na chwilę do dzieciństwa i czasów, kiedy najładniejszy kolor miała kredka błekitna i różowa a za pomocą wyobraźni można było czynić cuda. Znów przez chwilę poczuć tę wszechmoc.
A, i żadnych panów. Nie ta estetyka.
😀 komentarze publiczności przednie.
prawda?
Szkoda, nie widziałam jeszcze, ale dobra, godności, wzniosłości, wdzięku…. szkoda niezmiernie. Kopciuszek, czyli dobro, miłość, pokora, niemal oczekiwanie na zwiastowanie… to można przekazać, dzieci chłoną przez skórę i tego się nie zapomina, dorośli – odnajdują uniesienia, postawy, wybory, nadzieje. Szkoda, bo Disney nie raz tych nadziei nie zawiódł, ba, tworzył świat, który poruszał serca na dziesięciolecia.
Film porusza serce 🙂 Może nie odpowiadać estetyka, rzeczywiście lukrowana, ale to bajka. Piękna bajka.