Nudne, bo o seksie i jezuicie

Tekst stary, bo sprzed dwóch miesięcy, opublikowany w styczniowym numerze „W drodze”. Miałam juz sobie odpuścić jego komentowanie, ale ostatnio usłyszałam od jednego z rozmówców wierne powtórzenie przedstawionej w nim, dodajmy – fałszywej, tezy i stwierdziłam, że jednak nasmaruję coś.

Teza dotyczy jednego z elementów mitu pt. „Przed soborem był tylko ucisk i ciemnota”. W przypadku artykułu o. Jacka Prusaka SI „Chrześcijańska ars amandi” chodzi, jak łatwo się domyślić o ucisk i ciemnotę w sferze seksualnej. I bynajmniej nie chodzi o promowanie przez Kościół postawy, że jak uściski, to tylko w ciemności.

Pomijając fragmenty, w których autor przypisuje Kościołowi nauczanie gnostyckie (cyt.: „Zmysłowe ciało było przeciwieństwem wiecznego ducha”), skupię się na temacie bardziej krwistym, czyli jak to z seksem w nauczaniu Kościoła było.

Otóż dowiadujemy się, że św. Augustyn „twierdził, że moralnie wartościowym jej [seksualności] celem może być jedynie prokreacja”. Oddajmy głos świętemu z Hippony:

„To są dobra, dla których małżeństwo jest dobre: potomstwo, wierność małżeńska, sakrament (De bono coniugali 24,32)”

„Wierność małżeńska oznacza, że poza węzłem małżeńskim nie ma być cudzołóstwa z żadną osobą trzecią; potomstwo, że z miłości ma być ono przyjęte, z dobrocią pielęgnowane, pobożnie wychowane; sakrament zaś, że związek małżeński nie ma być rozrywany i mąż rozwiedziony lub żona rozwiedziona nie mają zawierać nawet ze wzglądu na potomstwo innego małżeństwa. To jest jakby prawidło małżeńskie, przez które przyrodzona płodność została uszlachetniona, a występek niepowściągliwości opanowany” (De Genesis ad litteram IX 24,12)

W podkreślonym przeze mnie cytacie chodzi o to, że nawet jeśli związek okaże się niepłodny, małżeństwo jest ważne. Ten Augustyn, który ma widzieć w seksie wyłącznie metodę rozpłodu gatunku homo sapiens, z całą surowością zakazuje rozwodu tym, którzy w poszukiwaniu potomstwa chcieliby porzucić drugą osobę. Czemuż, ach, czemuż? Ano powód mamy w kolejnym zdaniu: Augustyn, idąc za Nowym Testamentem, broni nierozerwalności węzła małżeńskiego oraz, idąc za św. Pawłem i i jego 1 Listem do Koryntian, widzi conajmniej dwie funkcje małżeńskiego współżycia: 1) zrodzenie potomstwa; 2) zapobieżenie niemoralności („Lecz jeśli nie potrafiliby zapanować nad sobą, niech wstępują w związki małżeńskie! Lepiej jest bowiem żyć w małżeństwie, niż płonąć”; 1 Kor 7,9).

I ten cytat z Pawła (polecam lekturę reszty tego rozdziału) tłumaczy też, czemu Kościół nigdy nie mógł spojrzeć na seksualność w małżeństwie jako coś bezwartościowego, do robienia jedynie przez otwór w prześcieradle i wyłącznie w dni płodne. Bo dzięki temu apostołowi mamy wyraźnie zapisane w księgach objawionych, że małżonkowie mają współżyć ze sobą tak często, jak tego pragną. PRAGNĄ. Mogą ewentualnie zrezygnowac na jakiś czas, ZA OBOPÓLNĄ zgodą, ze współżycia, by oddać się modlitwie, ale znów mają do siebie wrócić. Bo po to się pobrali, żeby z tego przywileju współżycia korzystać. Głosząc inaczej, Kościół przeczyłby Nowemu Testamentowi.

I dlatego następujące cytaty z artykułu o. Prusaka są na moje oko wątpliwej jakości merytorycznej:

„Inspirując się Augustynem, teolodzy średniowiecza niezmiennie nauczali, że stosunki małżeńskie, których celem byłoby przeżycie obopólnej przyjemności a nie przede wszystkim prokreacja, należy traktować jako grzech śmiertelny (według opinii rygorystów) lub przynajmniej grzech lekki, do czego przychylała się większość teologów”.

Albo źle się inspirowali, albo ktoś dokonał tu wybiórczej lektury i doboru cytatów, nie sprawdzając, jakiej proweniencji byli ci teolodzy.

„Takie lękowe i negatywne nastawienie do seksualności zostało wzmocnione w XVII w., kiedy Święte Oficjum wydało deklarację, w której „uznano wykroczenia dokonane na płaszczyźnie seksualnej za materię obiektywnie poważną i grzech śmiertelny” (T.P. Rausch SJ, Katolicyzm w trzecim tysiącleciu, s. 204)”. 

To w takim razie cytata z tego straszliwie rygorystycznego wieku XVII, wpędzającego wiernych w nerwice seksualne:

„[W]zajemne i uczciwe udzielanie sobie w małżeństwie rozkoszy cielesnych święty Paweł nazywa powinnością małżeńską i to powinnością tak wielką, że nie chce aby jedna ze stron mogła, choćby nabożeństwem, wymawiać się od wypłacania tego małżeńskiego długu bez dobrowolnego zezwolenia na to strony drugiej. (…) A ileż bardziej nie godzi się odmawiać powinności małżeńskiej z powodów błahych , dla błędnych wyobrażeń o cnocie albo też dla gniewów i dąsów (podkr. moje). (…) Wzajemna wypłata długu małżeńskiego powinna być  zawsze oddawana uprzejmie, wiernie i szczerze, a zawsze tak właśnie, jak w chęci i nadziei otrzymania dzieci, choćby nawet (…) takiej nadziei nie było”.

To nie jakiś tam marginalny autor i marginalna książka – to „Filotea” Franciszka Salezego, dzieło, które do II Soboru Watykańskiego było podręcznikiem duchowości świeckich. Wielokrotnie wznawiane, tłumaczone. Oczywiście posiadające wszelkie możliwe zatwierdzenia, imprimatury i nihil obstaty. Siakieś mało rygorystyczne, ne’ ce pas?

Gdzie więc jest problem? Ano w tym, że zakaz Kościoła dotyczy „wykroczeń w dziedzinie seksualnej” a nie wszelkiej aktywności w tej sferze. Pytanie, co wtedy definiowano jako wykroczenie, ale z pewnością nie był to seks małżeński.

„Wezwanie do walki z grzechem stało się synonimem walki z seksualnością, natomiast troska o duszę zaniedbywaniem, a nawet pogardzaniem ciała. Tak oficjalnie postrzegano seksualność i dbanie o własne zbawienie w Kościele katolickim do Soboru Watykańskiego II”.

Ładne, ale nieprawdziwe. Żeby się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć chociażby do encyklik papieskich o małżeństwie: Leona XIII „Arcanum divinae sapientiae” i Piusa XI „Casti connubii” (zaręczam, że obie przedsoborowe). W jednej i drugiej znajdziemy piękny obraz małżeństwa, ale też bardzo subtelnie ujęte stwierdzenia, że małżonkowie powinni okazując sobie miłość przez współżycie, czynić to nie tylko w imię sprawiedliwości, ale także z miłością. „Miłość i odpowiedzialność” Karola Wojtyły nie spłynęła z nieba jako objawienie – zawarte w niej przemyślenia zakorzenione są w nauczaniu poprzednich papież i teologów.

Katolicyzm, inaczej niż purytanizm czy jansenizm, nigdy nie stawiał wiernych przed wyborem: religia albo eros (nie chce mi się przepisywać cytatu). Eros był jak najbardziej przyjęty, zaczerpięta ze sfery jego panowania terminologia służyła i służy nadal mistykom do mówienia o tym, w jaki sposób doświadczają Boga. To pozwalało mu odnaleźć miejsce w przeżywaniu wiary nie tylko przez mistyków. Czytający dzieła Teresy z Avila czy Jana od Krzyża nie gorszyli się tym, jak oni opisują swoje przeżycia, więc skąd to przekonanie, że Kościół przegonił erosa? Z tego, że w Kościele są ludzie żyjący w czystości i taka forma życia (jako bardziej wymagająca) jest uważana za bardziej cenną? Ale to przecież w żaden sposób nie deprecjonuje wartości małżeństwa i związanego z realizowania własnej seksualności!

I jeszcze jeden cytat:

„Czy współżycie poddawane manipulacji może być źródłem satysfakcji (…) a więc czy może być sakramentem, a nie okazją do grzechu?”

Hm, z tego, co mię uczono na teologii, sakramentem jest małżeństwo a ono z kolei ma o wiele więcej aspektów niz tylko glejt na legalną realizację popędu seksualnego… Owszem, dopełnienie fizyczne publicznie wyrażonej zgody na zawarcie małżeństwa jest konieczne do jego ważności, ale samo w sobie nie jest sakramentem. Jest jednym ze sposobów wyrażania tego, że został zawarty, ale nie przesadzajmy – jeśli jest przeszkoda, np. zdrowotna, zmuszająca małżonków do zaprzestania współżycia, to nie znaczy, że łączący ich sakrament, hm, zanika.

Tekst już strasznie długi, więc kończę, choć jeszcze do kilku kwestii w tekście o. Prusaka bym się przyczepiła. Ogólnie – smuteczek mię ogarnął po ponownej lekturze. Jest tam też wiele pozytywnych i słusznych uwag na temat przeżywania seksualności. Gdyby nie ta reszta…

8 myśli nt. „Nudne, bo o seksie i jezuicie

  1. Chyba mam ten numer i chyba nawet tego artykułu nie czytałam. Od pewnego czasu nudzą mnie teksty i słuchowiska o seksie, gdy się ich już tyle naczytałam i nasłuchałam oraz gdy jest tyle bardziej porywających rzeczywistości 🙂
    pozdrawiam!

  2. szkoda, że małżeństwo – z automatu – nie zaczyna się od samego aktu seksualnego dwóch osób spragnionych bliskości, szkoda że wola zawarcia z kimś małżeństwa nie jest tożsama z wolą cielesnego połączenia (pożądanie-posiadanie-odpowiedzialność), gdyby tak było to trzeba byłoby pomyśleć chociaż ze dwa razy „przed”…(a może nawet kogoś bliżej poznać). energia seksualna jest potężną energią, ślepą i głuchą…niskim instynktem tak często utożsamianymi z miłością ale z tą wolną miłością, niedojrzałą, nieświadomą, bez konsekwencji, bez wyrzeczeń i bez ofiary, bez żadnych zobowiązań…

  3. Skoro seks małżeński był zawsze taki super to czemu jego brak KK określa jako „życie w czystości” ??? A małżeństwo jako białe? Te określenia wskazują na coś zupełnie przeciwnego.

    • Życie w czystości było i jest promowane w Kościele, bo to trudniejsza droga – tego, co łatwiejsze, nie ma sensu promować, bo i tak za tym idziemy.
      Biel kojarzy się z czystością, ale czerwień to też ładny kolor, w dodatku także używany w liturgii – erotyka i współżycie są dobre, a białe małżeństwo tylko wyjątkowo jest uznawane za coś cennego. Zasadniczo małżeństwo zakłada współżycie, nawet więcej: współżycie małżonków otwarte na poczęcie jest równie zasługujące, co modlitwa albo jałmużna 🙂

      • Brak współżycia jest trudniejszy niż co ? Niż współżycie i odpowiedzialne wychowanie 10 dzieci ? Ciekawa teza.
        Jeżeli brak współżycia to czystość to samo współżycie jest „brudne”. I takie podejście jest doskonale widoczne w historii KK gdyż przez 2000lat mamy sporo świętych unikających współżycia a ze świecą takich co mają dziesięcioro dzieci. Co więcej ideałem kobiety jest też Maryja która nigdy z mężem nie współżyła. Pisanie przy takich faktach że KK promował współżycie małżeńskie jest mocno naciągane.

      • Promował, pod warunkiem, że było płodne. Zresztą powołuję się w tekście na konkretne publikacje, więc jeśli mi pan nie wierzy, to można zajrzeć.
        A jeśli brak współżycia nie jest trudniejszy, to skąd ten niekończące się ataki na celibat, twierdzenia, że to nienaturalne, zarzuty wobec naturalnych metod planowania rodziny, że to nieludzkie, powstrzymywać się od współżycia? Każda z tych dróg ma swoje ciężary i tyle.

      • I jeszcze trzeba zadać sobie pytanie czy w nauczaniu KK chodzi o promowanie rzeczy trudnych czy wartościowych ? To że coś jest trudne nie oznacza że jest wartościowe albo że ma wogóle sens np. chodzenie na rękach.

Dodaj odpowiedź do ewiater Anuluj pisanie odpowiedzi