We wtorek minęła trzecia rocznica. Myślę o złudnej pewności nastąpienia następnego dnia, następnej godziny. Żyjemy z poczuciem nieśmiertelności. Fałszywym, odbierającym smak naszemu życiu i przemijaniu. Na sztandarach mamy wypisane wielkimi literami: „Zawsze jest jakieś jutro”.
Już wiem, że nie zawsze. Nie dla wszystkich.
Czas stał się gęstszy, wyraźniej ciąży i bardziej zdecydowanie domaga się odpowiedzialności. Wyboru, bo ze wszystkim zdążyć się nie da. Zresztą nie ma potrzeby.
Wspomnienie szpitala w Sosnowcu wciąż budzi we mnie ciepłe uczucia. Wiele dobra, tak wiele dobra. Normalności. I ten widok z okna na korytarzu na pobliski cmentarz. Najbardziej nierealnie wyglądał wczesnym rankiem, kiedy słońce ledwo przedzierało się przez chmury i smog. Chociaż „nierealnie” to złe słowo – onirycznie, jak z powieści urban fantasy.
Czasem jeszcze pamięć wypluwa pojedyncze doświadczenia, ciało posłusznie spina się, choć nie czuje bólu. Jakby potrzebowało potwierdzenia ze strony umysłu, że to tylko wspomnienie, że już nie trzeba zmuszać się do wysiłku. Uczę się czułości wobec siebie, zgody na słabość i bezradność. To dobre doświadczenie.