Z mętnej wody fejsbuka wyłowiłam wczoraj ten obrazek:
[autor podpisany w lewym dolnym rogu]
Pomijając lekkość i klasę dowcipu, wzięłam pod uwagę przy popadaniu w zachwyt także pewne spostrzeżenie. Które za mną od pewnego czasu chodzi.
Mianowicie kruki mają pewną, ewidentną, skłonność do wchodzenia w symbiozę z pustelnikami. Benedykt miał zaprzyjaźnionego kruka, niektórzy Ojcowie Pustyni, także Paweł Giustiniani zasłużył na parę bliskich znajomych tego gatunku a serię z powodzeniem zapoczątkował niejaki prorok Eliasz. Zastanawiam się, z czego to wynika. To zaprzyjaźnianie się Bożych samotników z tymi bardzo inteligentnymi padlinożercami. Może kruki brały modlących się w bezruchu za przekąskę?
Dobrze, nie będę złośliwa. Szczególnie, że podoba mi się ta przyjaźń. W kruku jest coś szlachetnego, nawet jeśli wie się, co jest jego ulubionym daniem. I nawet nie chodzi o kolor jego piór – elegancką, lekko metaliczną czerń. Kruki wiążą się w pary na całe życie, są jedynymi ptakami, które rozróżniają ludzkie twarze i swoje „twarze” także. Potrafią działać w grupie, choć preferują samotniczy tryb życia (w parach, rzecz jasna). Nie narzucają się, ale nie odmówią też towarzystwa, potrafią się też bawić, a kiedy znajdą coś do jedzenia, głośno to oznajmiają, pozwalając się nasycić także innym złaknionym. To znaczy – umieją się dzielić. I do tego są naprawdę olbrzymie – rozpiętość ich skrzydeł może osiągać 150 cm a długość ciała – 69 cm.
Mieszkały kiedyś na miejscach odległych i bezludnych. Tam wprowadzili się do nich eremici. I jakoś przypadli sobie do gustu. Najwyraźniej Bóg dał swoim pustelnikom skrzydlatych stróżów i towarzyszy w ich samotni. Tylko pewnie obdarowani mieliby niejaką trudność w przejśniu z nimi na „TY”…
pustelnicy nie mogli przejść z nimi na „Ty”. Nie było wtedy jeszcze delikatesów.
he he