Podrzucili, to skrytykowałam

Kaznodzieja, którego etatowo krytykuję, wydał, w koprodukcji, kolejną książkę. Pewnie nawet bym nie zarejestrowała tego faktu, gdyby nie znajoma. Poprosiła mnie o przeczytanie go, obiecując darmowe podniesienie ciśnienia tudzież (cytuję) „ubogacenie”, i prosząc, żebym napisała, co sądzę.

Obietnica się spełniła, więc piszę. Ciśnienie skoczyło mi kilkukrotnie, więc podzielę się wrażeniami. A co tylko ja mam cierpieć.

1. Ciekawa jestem z jakiego żydowskiego prawa wynika, że do budowy miasta potrzeba minimum dziesięciu mężczyzn. W Torze na pewno nie ma takiego przepisu, nie kojarzę go także z 613 mitzwot. Co do liczebności najmniejszej grupy mężczyzn, koniecznej do rozpoczęcia publicznych modlitw (tzw. minyanu), to ustaliła sie ona późno, a i do tej pory jest różnie rozumiana (są wspólnoty, w których minyan jest rozumiany np. jako 10 mężczyzn i 10 kobiet).
Poza tym Izraelici rzadko zakładali miasta, to byli nomadzi, którzy w większości zamieszkali te już wybudowane. Może chodzić o liczenie społeczności i wtedy rzeczywiście dziesiątka jest najmniejszą „jednostką”, ale tak samo liczyli Rzymianie czy inne społeczności. Tyle, że to jest związane raczej z wojskiem niż budową miasta, a na pewno nie z żydowskim prawem, o Abrahamie nie wspominając (nota bene pochodził z terenu, na którym obowiązywał system wykorzystujący jako najniższą liczbę tuzin, czyli 12).

2. Najpierw cytacik: „Ci ciekawe, w Biblii tak naprawdę nie ma słowa: przybrane dzieci. Nie ma mowy o żadnej adopcji”.
Na szczęście w tym przypadku to, że autora poniosła kaznodziejska wena, jest w stanie wyłapać nawet średnio rozgarnięty gimnazjalista, który posiadł sztukę czytania ze zrozumieniem:

„Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze!” (Rz 8,15)
„Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli” (Ef 1,5)
„Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo” (Ga 4,4-5)

We wszystkich wypadkach występuje w oryginale wyrażenie dotyczące adopcji. Tak więc jak nie występuje, skoro występuje i to w odniesieniu do chrześcijan?
W tym przypadku jest też pewien głębszy problem, mianowicie skoro nie jesteśmy przybranymi dziećmi, to znaczy, że jesteśmy rodzonymi. Czyli jesteśmy dziećmi Boga w taki sam sposób jak Jezus.
No i to już jest błąd teologiczny***. Serio.
Bo skoro takimi samymi, to czemu w Credo mamy wyraźne rozróżnienie, że Syn jest „zrodzony a nie stworzony”? To czemu Jezus, zgodnie z tym, co przekazał nam św. Jan Ewangelista, mówi: „Wstępuję do Ojca Mojego i Ojca waszego”? Nawet jeśli zignorujemy fakt, że w tekście biblijnym są wyrażenia, których według kaznodziei nie ma, to i tak pozostaje problem, że jego twierdzenie nie mieści się w doktrynie katolickiej.
Rozumiem pragnienie pokazania słuchaczom/czytaczom, że naprawdę są dziećmi Boga, ale istnieją inne, równie nośne argumenty.

3. Znów cytat: „Ojciec, oddając się Synowi, całkowicie zatraca siebie. Ale Syn tak samo kocha Ojca i cały czas umiera, oddając Mu wszystko. Dlatego występuje między nimi wymiana takiej totalnej śmierci, która przekazuje drugiemu życie”.
Pytanie pierwsze: proszę mi pokazać, gdzie na tym obrazku jest Duch Święty? Bo nie widzę.
Pytanie drugie: skoro życie wewnętrzne Trójcy polega na wymianie śmierci, to jak rozumieć biblijne zdania, np. z Listu do Rzymian: „Przeto jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, tak i na wszystkich ludzi śmierć przyszła, bo wszyscy zgrzeszyli” (Rz 5,12), które ewidentnie łączy śmierć z grzechem, czy cudnej urody cytacik z Apokalipsy: „I otrze [Bóg] z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie” (Ap 21,4). Znaczy się – Pana Boga nie będzie? Bo skoro Jego życie wewnętrzne polega na wymianie totalnej śmierci, to miejsca dla Boga w raju niet. Bo (cytat kolejny z książki) „Bóg robi wszystko, umierając”.
Antropologizacja Boga jest kiepskim pomysłem, a to zdaje się, że popełnił autor powyższych cytatów. Bóg jest Życiem i nie ma w Nim nawet cienia zmienności, z której wynika potrzeba śmierci, wszystko jedno czy rozumianej metaforycznie czy dosłownie. W naszym życiu miłość pociąga za sobą umieranie, tracenie naszego ego, bo jesteśmy grzeszni, czyt. szukamy życia tam, gdzie są zaledwie jego namiastki.
Ale Bóg jest Dobry, jest czystą Miłością i w Nim nie ma umierania. Jest przelewanie się życia, którego jest tak wiele i jest tak dynamiczne, że chce się wciąż szerzyć. Bóg nie musiał się usuwać, robić miejsca, żeby mógł powstać świat, bo jak mówił Paweł do Greków na Areopagu „w Nim poruszamy się, żyjemy i jesteśmy” (Dz 17,28). W NIM, a nie obok, pod czy ponad Nim. W NIM. Dlatego o Bogu teologia mówi, że jest immamentny wobec świata – uczestniczy w nim, jest nawet jego fundamentem.
Żyjemy Jego życiem. Nie umieraniem.

Ech.

*** Zmieniam z herezji za sugestią o. T. Gałuszki 🙂

5 myśli nt. „Podrzucili, to skrytykowałam

  1. Od dzisiaj czytam Pani bloga. Zacznę od archiwum.
    Nie dlatego, że mam coś do Autora/Autorów słów tu krytykowanych. Po prostu w tym zalewie byle jakiej, uczuciowo – antropologicznej pseudoteologii, jaką serwuje się nam od 50 lat, cieszę się, że jest ktoś, kto nie boi się trzymać fundamentów i nie ślizga się, czy szuka nowości, by nam wszystkim było miło…
    Dziękuję.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s