„Bóg mordu”, reż. M. Bogajewska

bog mordu

Zrealizowałam wczoraj jeden z moich kaprysów, mianowicie zobaczyłam wreszcie na scenie na żywo Michała Żebrowskiego. Moim nieskromnym nie sztuka grać w filmach, gdzie dochodzą dźwiękowcy, montażyści, oświetlenie, cuda-widy i uroki. Teatr obnaża aktora, a dokładniej jego warsztat. I wymyśliło mi sie kilka lat temu, że chcę zobaczyć na żywo aktora, którego cenię w wersji filmowej. Takie „sprawdzam!”, jeśli chodzi o jego aktorstwo.

Sztuka sama w sobie jest lekka w odbiorze, choc ewidentnie daje do myślenia, bo z komentarzy, które do mnie dotarły po spektaklu z tłumku widzów wynikało, że wielu odnalazło w wielu scenach swoje życiowe doświadczenie. Zagrana bez szarży (o co w komedii łatwo), choć z pewnym widocznym zmęczeniem. Podejrzewam, że wynikało ono z faktu, że był to drugi spektakl tego dnia, oddzielony od poprzedniego zaledwie kilkudziesięciominutową przerwą. Występy gościnne, bo Teatr 6. piętro jest teatrem z samej Warszawy, więc podróż też pewnie zrobiła swoje.

Sekretem dobrej komedii (oraz gry na giełdzie), jak powiada wuj głównego bohatera „Dobrego roku”, jest wyczucie czasu. I w przypadku tego spektaklu aktorzy mieli je doprowadzone do perfekcji – gesty, słowa, włączanie suszarki następowały dokładnie w tych momentach, w których powinny, żeby wywołać salwę śmiechu. Cezary Pazura, grający Michela Houllie, był świetny w swojej roli, a przyznam się, że trochę się obawiałam, że będzie w jego grze za dużo błazenady. Tymczasem nie było jej prawie w ogóle, ale i tak widownia płakała ze śmiechu, kiedy wkraczał do akcji.

Komizm był dawkowany powoli, w miarę, jak postacie coraz bardziej odsłaniały swoje twarze. Plująca na koniec płatkami margerytek Anette Reille (Anna Dereszowska) powalała, podobnie jak jej mąż, Alan (Michał Żebrowski), który chwile później wpychał obskubane z kwiatów łodygi w szklany wazon. Akcja została domknięta, ostatnia fraza spektaklu wzbudziła ogólny rechot i śwatła zgasły.

A jak Michał Żebrowski? Był jedynym aktorem z całej czwórki, którego było słychać z każdego miejsca na scenie i do tego zawsze wyraźnie. Mieścił się świetnie w rytmie spektaklu, jeśli chodzi o ruch, zajmowane miejsce lub zmianę miejsca. Grał postać drętwego prawnika, którego całe życie miesci się w telefonie komórkowym (chyba że do gry wchodzi buteleczka rumu wysokiej jakości…), i był w tym przekonujący. Mimo to utwierdziłam się w przekonaniu, że nie jest aktorem komediowym. Zagra wszystko (kiedyś zarzekał się, że u Andrzeja Seweryna jest w stanie grać nawet klamkę i wierzę, że zrobiłby to świetnie), jednak w komedii jakoś nie bardzo się mieści. Wypadł świetnie w „Tartuffe’ie” (Teatr Telewizji, reż. A. Seweryn), ale w „Bogu mordu” czegoś brakowało jego postaci, jeśli chodzi o gatunek sztuki. Jakby się ześlizgiwał, czy tego chce, czy nie, jednak w poważniejszy ton.

Mimo to utwierdziłam się w przekonaniu, że kolekcja nagród, jakie zebrał, należy mu się słusznie. To naprawdę dobry aktor i warto było zobaczyć go na żywo. Przydało mi się też półtorej godziny luzu i pośmianie się do bólu szczęki tudzież brzucha. Odpoczęłam, za co jestem bardzo Teatrowi 6. piętra wdzięczna.

PS
Spektakl odbywał się w budynku Opery Krakowskiej. Męczące wnętrze, o kiepskich (delikatnie mówiąc) proporcjach i bardzo niewygodnych krzesłach na widowni. Nawet kafejki nie są miejscami zachęcającymi do pozostania. Smuteczek.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s